Gobi

V

Chiński bimber

Pierwszy dzień wyprawy na pustynie Gobi jest dość nietypowy. Cokolwiek nietypowość w tych okolicznościach znaczy. Otóż po kilku godzinach podroży i po naszym spacerze w lodowym wąwozie, leżę tu sobie w jurcie, wesolutka i rozchichotana. Chiński bimber sprawia, że krew krąży szybciej w żyłach, a lico czerwone jak na słowiankę przystało. Eliksir ma podobno zwalczyć robala, z którym męczę się już od wczoraj… Póki co widzę, że dodał mi energii na tyle, by podnieść się z łóżka i poczuć chęć, by napisać kilka zdań. A to już coś! No to do dzieła…

Zgodnie ze wskazówkami podjechaliśmy naszą ruską maszyną pod mongolską jurtę i Batgerel spytał o nocleg. Rodzina zgodziła się bez mrugnięcia okiem. Trochę jak w Annapurna Base Camp w Himalajach, ceny są tu wszędzie takie same, czyli 25000 tugrików za nocleg z jedzeniem, 15000 sam nocleg. Poza łóżkiem lub kawałkiem podłogi w jurcie, czasem w cenie jest też woda czy żarówka podłączona do akumulatora. Innym razem bez baniaka i latarki ani rusz. Tutaj jest całkiem komfortowo – pełen ekwipunek. Jest i pościel! Rodzina mieszka niedaleko wjazdu do lodowego wąwozu. Małe gospodarstwo składa się z trzech jurt i licznej hodowli kóz oraz owiec. Gospodarze zgodnie z tradycją, na dzień dobry częstują nas herbatą – Suute – caj (sutej-caj). Jest to mongolska wersja herbaty, której smak znacznie różni się od tego, który znamy. Parzy się mieszankę wysuszonych ziół, zebranych oczywiście na stepie. W rożnych częściach kraju są to różne gatunki roślin. Herbata przyrządzana jest z dodatkiem tłustego mleka (koziego, krowiego lub wielbłądziego) oraz szczypty soli. Podobno doskonale gasi pragnienie i jest pożywna. Gospodyni jurty parzy suute-caj w dużych ilościach kilka razy dziennie. Na rozgrzanym piecu pośrodku jurty stawia garnek w kształcie miednicy, wlewa wodę, mleko i doprowadza do wrzenia. W międzyczasie dosypuje garstkę soli, garść zasuszonych ziół i przykrywa naczynie, by herbata się zaparzyła. Podaje ją w porcelanowych miseczkach.

Paweł wypił miseczkę herbaty ze smakiem. Ja niestety na sama myśl poczułam kolejny ścisk żołądka, więc wskazałam tylko na swój brzuch z przepraszającym wyrazem twarzy. Wiem, że nie powinno się odmawiać poczęstunku w jurcie, aby nie urazić gospodarzy. Batgerel tłumaczy, że nie czuję się najlepiej. Małżonek naszej gospodyni, który jak dotąd siedział cichutko na honorowym miejscu, zrywa się nagle sprzed telewizora. Oglądał wyścigi konne na małym czarno-białym odbiorniku. Mówi coś do Buggy’ego po czym sięga ręką do schowka w łóżku (!) po mała butelkę z przeźroczystym płynem. Podświadomie czuję, że ma to wszystko jakiś związek ze mną. I rzeczywiście – gospodarze od razu proponują specyfik, po którym mam się poczuć lepiej. Już po chwili w mojej dłoni ląduje plastikowy kubeczek z chińskim bimbrem. Chwytam go dzielnie, powtarzając sobie w myślach ‘prawą ręką, a lewa podtrzymuje łokieć’. Mówią, żeby wypić na raz. Ale tego jest cały kubek, jakieś 100 ml! Trochę wiruje mi w głowie, mimo że nic jeszcze nie wypiłam. W jurcie jest gorąco i unosi się silny, duszny zapach mięsa. Głupio mi znów odmawiać. Jednoczenie zaczynam wierzyć, że może wreszcie odzyskam siły i poczuję się lepiej. Kobieta zapewnia, że to ‘medicine’ i wskazuje na mój brzuch. Wychylam więc kubeczek, krzywię się odruchowo, zakładając, że smak będzie paskudny, jednak moje kubki smakowe sugerują coś odwrotnego. Eeee.. dooobre to! – oświadczam z nieukrywaną radością. Wszyscy wybuchają śmiechem. Moja reakcja była ponoć przesłodka – jak chiński bimber rzecz jasna.

Oglądam zdjęcia na ścianach i podziwiam medale z wyścigów konnych naszego gospodarza. Ma ich jakieś siedem. Bimber sprawia, że się rozweselam i nabieram energii. Krępa gospodyni patrzy na mnie z uśmiechem i mówi, ze przyjechałam bladziutka, a już wyglądam lepiej i nabrałam kolorów.

IMG_2224

Gospodyni pokazuje nam jurtę, w której będziemy dziś nocować, w międzyczasie grają z Batgerelem w kości,  to jeden z ulubionych mongolskich ‘zabijaczy’ czasu.

Po chwili przenosimy się do ‘naszej’ jurty, gospodyni pali w piecu, ustawionym oczywiście na samym środku. Paweł zauważa, że zamiast węgla, w piecu ląduje łajno. Pali się doskonale, choć pozostawia w jurcie dość specyficzny zapach.

Znajduję sobie wygodny kącik i próbuję trochę odpocząć, wśród jazgoczącego stada kóz i owiec meczących i beczących w niebo głosy… Paweł siada przy mnie i opowiada, czego dotyczy owa tragedia rozgrywająca się za ścianami jurty. IMG_2249Dorosłe zwierzęta wracają po całodziennym wypasaniu, a małe baranki i kozy z płaczem wyszukują wśród swoich mam.   

IMG_2265

Gdy któreś przez pomyłkę przyssie się nie do swojego cycka, po konkretnym kopniaku rusza dalej w poszukiwaniu swojej żywicielki. Płaczą przy tym maluchy potwornie. Gospodarze biorą małe na ręce i pomagają odnaleźć rodziców, ich płacze powoli ucichają, a ja robię się senna. Drzemka na pewno zrobi mi dobrze…

IMG_2259

IMG_2272

 

 

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

*
*
Website

*