Chaing Dao

III

Elfy z ‘The Cave’

Wieczorną porą, nastrojeni pozytywną energią pustelniczej ciszy Wat Lum Pha Plong, postanawiamy opuścić nasz szałas z rozgwieżdżonym sufitem i… wyjść do ludzi! Rozgrzać zmarznięte nosy (wieczory bywają naprawdę chłodne) i napić się lokalnego rumu w przydrożnym barze The cave. The cave barJuż u wejścia słyszymy dźwięki Manu Chao, więc natychmiast robi się ciepło w serduchu.  Znajdujemy sobie bezpieczny kącik przy barze. Znajomi z Austrii z sąsiedniego domku prowadzą ożywioną rozmowę z pewną Tajką. Para Holendrów gra w bilard, grupa młodych mężczyzn w lotki. Barmanka proponuje nam przyłączenie do gry, choć brzmi to raczej jak: ‘No, dalej, wyluzujcie się, dość tej separacji!’.  Ma rację, co tu kryć – czujemy się tu dość wyobcowani i chyba lepiej wracać do żab i cykad. IMG_1085Całkiem już zdziczeliśmy w tej podróży…

Nic to, siedzimy tak dalej bezczynnie, bujając się w rytm reggae i nie ruszając z miejsc.  Dobrze jest, jak jest. Nic na siłę. Dyskomfort to też uczucie, które chce się czasem wyrazić. Inaczej by nie istniało. Daj mu odrobinę przestrzeni, a zniknie w oka mgnieniu.

the cave 1

Przysiadają się Austriacy. Nadina opowiada, że ich towarzyszka ma na imię Matsya. Pomogła im zorganizować kolację, gdy wszystkie okoliczne bary były już zamknięte. Zadzwoniła do znajomej mieszkającej we wsi, a ta przywiozła jedzenie do samego baru. Matsya pochodzi z Bankoku, choć ostatnie kilkanaście lat spędziła w Pai. Szyje ubrania i tworzy biżuterię w indiańskim stylu. Opowiada nam o pewnej nietypowej francusko – chińskiej przyjaźni, a dokładnie o nietuzinkowej parze podróżników, których poznała dziś w okolicy gorących źródeł. Francuz i Chińczyk. Żaden z nich nie zna języka angielskiego, ani żadnego innego, poza rodzimym. Mimo tego wyruszyli w świat szukać przygód. Ich drogi przecięły się kilka dni temu i tak przylgnęli do siebie, komunikując się na swój specyficzny sposób. Francuz po francusku, Chińczyk po chińsku. Najistotniejszą cechą ich relacji jest to, że nie przestają się śmiać. Podobno, gdy dzisiejszego popołudnia zatrzymali samochód Matsyi, zupełnie nie była w stanie dowiedzieć się, czego właściwie potrzebują, bo śmiech nie dawał im dojść do słowa. Na zadawane pytania odpowiadali synchronicznie: ‘yes’ lub ewentualnie ‘what?’. I wybuchali  śmiechem.

Where are you going? Do you need a place to stay?’

‘Yes…ehm.  What?’

It’s late and it will be dark in a minute. Do you have a place to stay?

YES.

So you do have a place or you need help?

Yes.

I patrzą na Matsye bezradnie obydwoje uśmiechnięci od ucha do ucha. Beztroscy i słodcy jak dzieci.

Ostatecznie Matsya pomaga im znaleźć schronienie. Wynajmują jeden z pokoi za barem. Francuz grający w lotki widząc, że rozmawiamy o nim, podchodzi i próbuje nawiązać z nami kontakt. Chwali się, że jutro idą z Chińczykiem w góry:

– ‘Training mountains’ – dodaje z dumą

Matsya łapie się za głowę:

‘I taka z nimi rozmowa – nie training tylko trekking!!!’

Yes. Trekking. – przytakuje Francuz – ‘Six in the morning with gay’.

‘A guide!!!’ Poprawia go Matsya natychmiast, a my wybuchamy śmiechem.

Yes.

Wesoły Francuz porywa Chińczyka i już po chwili grają w bilard, wykłócając się przy tym o zasady. Oczywiście każdy w swoim języku.

Żadnych hamulców. Niesamowite! Wyruszyć w podróż, nie znając języka, nie dbając nawet o wcześniejsze zaklepanie noclegu. Pełne zaufanie do wszechświata, który przecież wszystkimi się zaopiekuje. Wszystko samo ułoży się zawsze najlepiej!  

W dzisiejszym świecie coraz mniej jest tak spontanicznych i wyluzowanych ludzi. Potrzebujemy gwarancji, potwierdzenia na wszystko, najlepiej z długim wyprzedzeniem, ubezpieczeniem i wszystkimi możliwymi zapewnieniami o tym, że włos nam z głowy nie spadnie. Takie czasy.

Fajnie jest spotkać jeszcze jednych wariatów, którym też daleko do nakręcanej przez media iluzji niebezpiecznego świata, przed którym trzeba się strzec, chronić i zabezpieczać. Już jakiś czas temu uświadomiliśmy sobie, że wcale nie trzeba. Świat nie jest taki zły, jak go malują. I jeśli tylko się na niego otworzyć, dostroić wibracje, posłuchać intuicji, wszędzie znajdzie się dobry duszek, który zechce pomóc. Jedynym warunkiem jest nasze własne nastawienie. Z pewnością słyszeliście o prawie przyciągania?

Rozmawiamy z Matsya o Pai i szalonej jogince Mama, którą oczywiście zna bardzo dobrze. Z uśmiechem na ustach wspomina okolice Pai, które niegdyś były, jak tutaj – mekką ciszy i spokoju. Chiang Dao też nie pozostanie takie na zawsze. Wszystko się przecież zmienia i przeobraża…

Do baru wpada znajomy Matsyi – David – z kolejną dostawą jedzenia! Podobno wieść o głodnych Austriakach rozniosła się po wsi błyskawicznie. David jest w Chiang Dao od dwóch tygodni. Zdążył już wynająć tu sobie górską chatę. Będzie pracował jako nauczyciel w lokalnej szkole.

Jak to się stało, że trafiłeś akurat tutaj?

Pytam ciekawa jego historii. Zdradza mi, że pewien mnich w jednym z klasztorów, w którym przebywał, podpowiedział mu to miejsce.

‘Przyjechałem kilka tygodni temu i pewnie zostanę na zawsze.  Od razu polubiłem to miejsce.’

Zaproponował swą pomoc lokalnej szkole i ‘tak to jakoś wszystko samo wyszło’.

‘Mam 40 lat, napracowałem się i nastresowałem w życiu wystarczająco. Nie zamierzam zmarnować kolejnych lat w wyścigu szczurów. Równie dobrze mogę spędzić kolejne 20-30 lat tutaj. To jedno z piękniejszych miejsc, w jakich byłem. Spokój, góry, piękna pogoda i przyjaźni ludzie. Czegóż mi więcej trzeba?’

Na końcu języka mam odpowiedź, ale się powstrzymuję. Patrzę na Matsye i widzę, że TO chyba też już znalazł.

Matsya szepcze mi do ucha, że widzi we mnie małego elfa, takiego, co rozprzestrzenia  wokół siebie kolorowe światełka i rozpromienia twarze. Miło jest tak o sobie pomyśleć. Podekscytowane, już po chwili toczymy rozmowy o świecie energii, uzdrawiającej mocy świadomości i miłości.  

Nagle rozdzwania się dzwonek nad barem. O nieee… ostatnie zamówienie – przynajmniej takie znaczenie ma dzwonek w angielskich pubach. Ale co to? Właścicielka baru Buppha, która – pozwolę sobie dodać – też jest Elfem, wybiega zza baru z tacą. Tajska whisky dla każdego. Okazuje się, że tutaj taki dzwonek oznacza, że party dopiero się zaczyna. Buppha zamyka bar od wewnątrz i podkręca muzykę. Nie pamiętam, kiedy ostatnio aż tyle się śmiałam. Chichoczemy z Matsyą i Bupphą przekrzykując muzykę. Tematy nam się nie urywają. Paweł pochłonięty rozmową z chłopakami też się łatwo zasymilował. Mimo, iż znamy się krótko, coś sprawia, że czujemy się jakbyśmy tych ludzi znali od dawna. Trochę jak deja vu, tylko takie długotrwałe. Matsya i Buppa mówią, że czują się podobnie.

W pewnym momencie ktoś zaczyna dobijać się do wielkich barowych drzwi. Jest tak nachalny i głośny, że zamieramy wszyscy, nie bardzo wiedząc, czego się spodziewać. Buppha w asyście męskiej części towarzystwa, rusza w stronę drzwi. Uchyla je odrobinę… To turysta z pobliskiego hotelu. Stanowczo żąda ciszy. Bezwarunkowo i natychmiast. ‘You are poluting my air with this noise’. (Zanieczyszczamy tym hałasem JEGO powietrze). Niektórzy turyści czują się w Tajlandii bardziej u siebie, niż sami Tajowie. Pora jest wciąż jeszcze wczesna, więc mężczyzna zostaje oddelegowany skąd przyszedł.

Temat rozmowy nieuchronnie schodzi na problem takich właśnie panów w średnim wieku, których w Tajlandii jest na pęczki. Przyjeżdżają tu w wiadomym celu i podobno niemożliwie się panoszą. 

W samym Chiang Mai wielokrotnie mieliśmy okazję widzieć smutne realia wielu tutejszych kobiet.  W ramionach mężczyzn z zachodu, a może raczej w zasobności ich portfeli, szukają lepszego życia. ‘Wiecie, co o tym myślę?’ kontynuuje Matsya i nie czekając na odpowiedź, wybucha pełna złości: ‘Ci mężczyźni przyjeżdżają tu, by podleczyć swe ego, po tym, jak nie sprawdzili się we własnych krajach. Czasem dla chwilowej rozrywki, czasem szukając kobiety na resztę życia. Często kończy się piciem i okropnym traktowaniem swej chwilowej zabawki, która przecież i tak powinna być zadowolona i wdzięczna, że rycerz wyzwolil ją z jej ubóstwa’.

Przypomina mi się historia młodej dziewczyny pracującej w recepcji hostelu w Chiang Mai, w którym spędziliśmy kilka nocy. Do niedawna wspólnie ze swoim narzeczonym z Francji prowadzili biznes. Rozstali się kilka dni przed naszym przyjazdem. Powodem był alkohol i zdrada. Mężczyzna postanowił wracać do Francji, a hostel sprzedać. Tajka rozkładała ręce w poczuciu bezradności, zastanawiając się, co teraz zrobi, ona i dziecko, gdy zostawi je i wyjedzie. Gdzie znajdzie pracę i jak zapewni przyszłość córce…

Słucham Matsyi, która sypie niczym z rękawa podobnymi historiami i wiem, że nie przesadza. Jesteśmy tu zaledwie od kilku tygodni, a zdążyliśmy zaobserwować całe mnóstwo tych dziwacznych związków. Podobno na południu kraju tych samotnych panów w starszym wieku jest jeszcze więcej. Przesiadują w barach i rozglądają się po ulicach, bądź też przechadzają z dużo młodszymi od siebie Tajkami.

Oczywiście nie ma co generalizować, gdyż są też udane związki, jak nasza gosposia Malee i jej maż Kurt. Są oni niestety dość odosobnionym przykładem. IMG_1107

Gdy wracamy do namiotu, jest już bardzo późno. Noc dziś wyjątkowo krótka, gdyż wcześnie z rana wraz z Austriakami ruszamy na autobus do Chiang Rai.

Po szybkim śniadaniu żegnamy się z gospodarzami i wskakujemy do tuk tuk’a.

IMG_1110

Mijamy bar The Cave, który z zewnątrz rzeczywiście wygląda niczym elfi domek. IMG_1115

Nie zgadniecie jednak, kogo spotykamy nieopodal! Tuż za barem, na poboczu drogi, leżą Chińczyk i Francuz. Oczywiście zwijają się ze śmiechu. Machamy do nich, proponując podwózkę. Składają nam pokłony wdzięczności, lecz plan mają inny. Od 6 rano czekają na swego gay’a, który ma ich zabrać na trening w góry. Już dziewiąta, więc gay chyba się spóźnia… Francuz łapie się za głowę bezradnie. Chińczyk śmieje się beztrosko rozkładając ręce…

IMG_1118

Któż chciałby wyjeżdżać z Chiang Dao??!

2 thoughts on “Elfy z ‘The cave’

  1. ….ależ historia, fajnie, ze jeszcze sa takie zakrętasy a świecie :) ……mój elfie kochany :)

    • fajnie fajnie… gatunek wymierajacy, ale bardzo cenny :)

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

*
*
Website

*