Z potrzeby wyciszenia umysłu i skierowania swej uwagi do wewnątrz, pewnego dnia wczesnym rankiem ruszam do centrum Kathakali, by doświadczyć organizowanej tam porannej medytacji ‘raga’ przy dźwiękach tradycyjnej muzyki hinduskiej. Odbywa się ona przy akompaniamencie żywej muzyki i śpiewu. Jest uznawana za terapię przy pomocy dźwięku. Istnieją tysiące różnych rag posiadających zróżnicowane wibracje oraz przekazujące różne nastroje. Mogą one doprowadzić uczestnika to ekstatycznej radości, która sprawia, że chce się skakać i tańczyć, jak również mogą przyczynić się do pojawienia się łez, skutkiem dotarcia do uczuć głęboko zepchniętych w podświadomość. Ragi mają więc działanie terapeutyczne – koją nerwy i dodają energii.

Mimo iż docieram do teatru spóźniona, nikogo jeszcze nie ma. Pani sprzątaczka wskazuje palcem na scenę, gdzie moszczę sobie wygodne siedzonko. Już samo wysiedzenie sześćdziesięciu minut w pozycji lotosu z prostym kręgosłupem będzie dla mnie nie lada wyczynem. Tylko czy dam radę… Po chwili pojawia się trzech kolejnych uczestników i dwóch prowadzących. Jeden z nich zasiada przy tabli, drugi nastraja elektroniczną tamburę , wynajdując wibrację właściwą dla dzisiejszej ragi. Prowadzący prosi, by usadowić się wygodnie, można się nawet położyć. O! Super. Całe szczęście, bo pozycja lotosu wciąż jest dla mnie trudna i wymaga jeszcze sporo praktyki. Zwykle stopy mrowią i drętwieją mi już po 15 minutach… No ale spróbujmy. Sam fakt braku przymusu sprawia, iż natychmiast siadam wyprostowana po turecku i podekscytowana zamykam oczy. Dźwięk tambury sprawia, że usta same układają się w uśmiech. Tabla wygrywa pierwsze rytmy, od spokojnych tąpnięć kciukiem przy krawędzi po głębokie przedłużone brzmienie jego centrum. Po chwili do dźwięku instrumentu dochodzi głęboki śpiew prowadzącego. Głos ma przejmujący i rzewny. Nie rozumiem ani słowa, jednak moje ciało przeszywa silny dreszcz. Wygląda na to, że dzisiejsza raga nie będzie należała do lekkich i wesołych, przyjdzie więc zmierzyć się z tymi cięższymi zakamarkami podświadomości. No ale żadnych oczekiwań, zamieniam się w słuch i daję się ponieść muzyce oraz uczuciom jakie wyzwala. Czasem pojawiają się myśli, które wytrącają mnie na chwilę i zabierają gdzieś daleko do codziennych spraw. Spostrzegam je, po czym przywracam swą uwagę do dźwięków. Te wydobywają kolejne emocje, którym pozwalam się wyrazić. Żadnych ocen, hamulców czy masek. W codziennym życiu mamy ich aż za dużo. Tutaj jest miejsce dla mnie prawdziwej. Obserwuję ciężar i smutek, celebruję łzę, która pojawia się na policzku. Nie jest to trudne przy tak pomocnym narzędziu, jakim jest muzyka. Trochę jak widz w teatrze obserwuję, co też wydobywa się z zakamarków mojej duszy. Akceptuję wszystkie te uczucia, nawet, gdy wydają się ‘nie moje’.

Śpiew ucicha, powolne uderzenia o membranę tabli są już coraz rzadsze. Aż trudno uwierzyć, że minęła godzina. Przy delikatnym świetle nad sceną nasze twarze wyglądają na bardzo zrelaksowane. Delikatne uśmiechy pojawiają się na twarzach uczestników.
Już po chwili pędzę rowerem w stronę domu, ciesząc się na śniadanie z Pawłem. Wyspa wciąż jeszcze nie przebudziła się do życia, choć słońce praży już na całego…

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

*
*
Website

*