Miasto Radości

I

Transport w Indiach

O sposobach przemieszczania się oraz środkach transportu w Indiach można by spokojnie napisać książkę. I pewnie niejedna już powstała… To przygoda sama w sobie i można być pewnym, że za każdym razem wydarzy się coś nieprzewidywalnego. Nasz spokój i opanowanie nie raz będą wystawiane na próbę. Warto więc przygotować się na częste zwroty akcji, opóźnienia, a przede wszystkim na ciągłe bycie zaczepianym. Jeśli nie będą to próby sprzedania nam czegoś, to prośby o zrobienie sobie wspólnej fotki lub zwyczajne gapienie się. Na przystankach, stacjach, w pociągach – dziesiątki, setki oczu skierowane na Ciebie, śledzące każdy Twój ruch. Ciekawskie spojrzenia początkowo wydają się zabawne, z czasem zaczynają irytować, w końcu przestaje się na nie zwracać uwagę. Na wszystko to warto wziąć tak zwaną poprawkę i z góry nastawić się na intensywne przeżycia. Problem w tym, że zwykle się o tym zapomina i sytuacja wcześniej czy później i tak znów nas zaskoczy.
Poszanowanie obcej przestrzeni? To pojęcie w ogóle w Indiach nie istnieje. Przestrzeń jest wspólna, należy do każdego, rzeczy robi się razem, a indywidualizm to jakieś dziwaczne i bardzo niepraktyczne zjawisko. Do tego stopnia, że chwilami czuję, jakby moje ja ginęło w wirze tutejszego porządku… Własne decyzje, przestrzeń, plany? Wszystko wyślizguje się przez palce nie wiadomo kiedy. Wymarzone miejsce by praktykować poddawanie ego i uczyć się akceptacji.
Z niczym nie wolno się tu śpieszyć. Pośpiech sprawia, że oddajesz swe życie w ręce innych, którzy tylko czekają, by je przejąć i zarobić na tym jak najwięcej pieniędzy. Tak więc na spokojnie weź głęboki oddech i przemyśl wszystko dwa razy, zanim dobijesz targu. A przedtem targuj się ile wlezie i to koniecznie z uśmiechem na ustach. Hindusi kochają się targować i nigdy nie wzbudza to w nich niezadowolenia, jak to bywa z ludźmi zachodu. Nawet, gdy oferta okazuje się mało dla nich korzystna, potrafią śmiać się z tego wesoło i z podziwem, jakby gratulując zasłużonej wygranej.
Znów w Delhi?
A najlepszym miejscem do opanowywania tej sztuki jest oczywiście nasze ‘ukochane’ Delhi. Można tu wręcz osiągnąć mistrzostwo! Zwariowane, agresywne, wysysające resztki energii Delhi. Ale o tym już było…
Zły scenariusz to już tylko mgliste wspomnienie, przecież nic dwa razy się nie zdarza! My też jesteśmy już zupełnie inni. Gdy przemierzając trasę z Rishikesh do Kalkuty, czekając na pociąg, znów przychodzi nam spędzić trochę czasu w potężnym molochu, korzystamy z rady Lhamo, Tybetańczyka z Mc Leod Ganj i natychmiast kierujemy się do tybetańskiej dzielnicy. Majnu Ka Tila, usytuowana niedaleko Old Delhi, jak obiecywał Lhamo, to najspokojniejszy zakątek stolicy i jeśli interesuje nas ta kultura, tym bardziej warto się tam znaleźć. Swego czasu był to obóz uchodźców, dziś dzielnica kolejnego pokolenia Tybetańczyków, których rodzice znaleźli tu kiedyś schronienie. Nie zastanawiamy się ani chwili i wskakujemy w motorikszę, kierując się do Majnu Ka Tila, by tam przeczekać popołudnie. IMG_6462

IMG_6467 Kilka wąskich uliczek, tybetańskie sklepy z odzieżą i pamiątkami, małe knajpki oraz uliczne stragany z jedzeniem, a w samym centrum świątynia.

IMG_6469Tuż przy niej mieści się mała restauracja, w której spędzamy czas oczekiwania na pociąg. Spiętrzone plecaki nikomu tu nie przeszkadzają, a tybetańskie momo smakują jak zwykle wyśmienicie.

Kilka godzin mija błyskawicznie i zaraz motorikszą pędzimy z powrotem na stację pociągów Old Delhi, by tam rozpocząć swoją prawie trzydziestogodzinną przeprawę do Kalkuty.

20141012_155453  Czekając na dworcu, przyglądam się dwóm dziewczynkom, które wraz z rodzicami i wujkami siedzą na walizkach tuż obok. Młodsza pewnie nie ma jeszcze dwóch lat i zajada się chrupkami, podczas gdy starsza próbuje wyłudzić od siostry choć kilka chrupiących smakołyków. Mała jest nie do przebłagania i przy kolejnej próbie sięgnięcia do torebki dwulatka zdziela starszą siostrę po głowie. Ta oddaje jej natychmiast. Kątem oka zerkam na rodziców zainteresowana, czy pomogą dziewczynkom jakoś się dogadać. Matka wstaje, pochodzi do starszej córki i bije ją mocno po twarzy, krzycząc na nią głośno. Obie dziewczynki wybuchają płaczem, młodsza wciska starszej chrupki do buzi, chcąc ją pocieszyć. Po chwili sytuacja się powtarza, tym razem dziewczynka obrywa jeszcze od ojca. Ma być spokój. Obie siadają wyprostowane i przestraszone.
Patrzę z oburzeniem na rodziców, kiwając głową z dezaprobatą. Ojciec zaczyna łaskotać małą, jakby chcąc załagodzić nieprzyjemne uczucie.
Dobra, wystarczy mi. Zrywam się natychmiast, gdy na wyświetlaczu pojawia się nasz numer pociągu oraz peron, na który mamy się skierować. Pewnych rzeczy wolałabym w ogóle nie widzieć.

Pociągi i bieda Indii
Na samym peronie czekamy kolejne dwie godziny, gdyż pociąg ma opóźnienie. Małżeństwo tuż obok tłumaczy, że odstawiony został do czyszczenia. Gdy w końcu nadjeżdża , na peronie jest tak ciasno, że nie sposób się ruszyć. Ludzie napierają w kierunku drzwi, a niektórzy nie czekając, aż te się otworzą, wskakują do pociągu przez okna. Gdy się trochę przerzedza, udaje nam się znaleźć wagon ze swoimi nazwiskami na liście przy drzwiach. Taki rejestr zawierający dane wszystkich pasażerów posiadających miejscówki.IMG_6459 W pociągu podróżni natychmiast zawiązują znajomości i opowiadają sobie, dokąd jadą i w jakim celu. Wszyscy rozmawiają głośno, garnąc do siebie i śmiejąc się wesoło. Częstują się przy tym przekąskami, przekazują sobie swoje pociechy, gdy potrzebują pójść do toalety lub umieścić bagaż na półce. Pewien mężczyzna uczy syna otwierać zakratowane okno. Gdy nastolatek sięga po niewłaściwy uchwyt, natychmiast zostaje zdzielony w twarz, po czym trzęsącymi się dłońmi sięga do okna po swą drugą szansę. Tylko my wydajemy się tym faktem zaskoczeni i zwracamy na niego uwagę. Aż się cała wzdrygam obserwując, jak traktuje się dzieci i nastolatków w Indiach. Silną ręką i bez dyskusji.
Dworce hinduskie to też doświadczenie. Wyzwalają odrazę i smutek. W głównej hali ludzie śpią na kartonach, owinięci w prześcieradła, pościskani jak sardynki. Żebracy brudni, w obszarpanych łachmanach podchodzą jeden po drugim, wyciągając dłoń w naszym kierunku. W przejściach między peronami tłum ludzi napiera z każdej strony. A na peronie dworcowe dzieci całe umorusane z wielkim szarym worem przechadzają się, próbując wybłagać coś od podróżnych. Czekają, aż przyjedzie pociąg, by sprawnie i szybko przeszukać go dokładnie i zabrać wszystko, co pozostawili podróżni: pozostałości jedzenia, butelki, gazety… Wszystko się może przydać. Część z tych rzeczy pójdzie nawet na sprzedaż. Ci chłopcy nie posiadają rodzin i toczą swoje samotne życie w dworcowych przestrzeniach, walcząc o każdy dzień. Nie wchodzą w interakcje z podróżnymi, chyba, że wyciągają rękę po jałmużnę, reszta tego, co dzieje się poza dworcem ich nie dotyczy. Jednemu z chłopców pomagamy dzieląc się z nim jedzeniem. Po nim przychodzą następni. Serce mi pęka za każdym razem, gdy nie pozostaje nic innego, jak tylko odwrócić wzrok i zignorować kolejną potrzebującą osobę. W Indiach tylu jest biednych, że nie ma innej możliwości jak pogodzić się ze swą bezsilnością. Pamiętam, jak moja przyjaciółka z niedowierzaniem słuchała pomysłu o moim pierwszym wyjeździe do Indii. „Gosik, ja Cię w tych Indiach nie widzę. Przecież Ty będziesz tam chciała pomóc każdemu”. Oczywiście miała rację, snując wizję o przerażającym poczuciu bezradności, jakiego doświadczę. Już podczas pierwszego wyjazdu zorientowałam się dokładnie, co miała na myśli. Przeszłam też fazę poczucia winy za każdym razem, gdy odwracałam wzrok od błagalnych spojrzeń i wychudzonych twarzy. Czy można w ogóle pogodzić się z tym, że zwyczajnie nie mamy na cudzą krzywdę wpływu? Ta zgoda wydaję się tak nieludzka, że aż ściska w piersiach. Czegoś mi zawsze w tym wszystkim brakuje. Musi być jakiś sposób na to, by w ludzki sposób reagować na cudzy ból. Nawet jeśli nie jesteśmy w stanie dać pieniędzy lub nakarmić każdej biednej osoby. Musi być jakiś sposób… Rozmyślam o tym intensywnie, gdy pociąg toczy się powoli i jak zwykle z opóźnieniem wjeżdża na przedmieścia Kalkuty. Mężczyzna siedzący naprzeciwko przykłada dłonie w modlitwie do czoła, gdy przejeżdżamy nad Gangesem. Matka Ganga. Spogląda na mnie i wskazuje na piękną świątynię stojącą nad brzegiem rzeki.
Patrzę za okno, widać pierwsze osiedla domów z drewnianych pali, folii i czego tam jeszcze… Przy domach dzieci umorusane w glinie grają w piłkę, inne bawią się przy kałużach. Mała grupka obserwuje pociąg, machając do podróżnych. Po chwili wjeżdżamy w bogatszą dzielnicę. Wzdłuż torów szeregi kolonialnych budynków. Zaczynam odczuwać ekscytację. Już za chwilę będziemy w Kalkucie. Będąc dzieckiem, gdy myślałam o Indiach – myślałam właśnie o tym mieście. Indie i Kalkutę traktowałam prawie jak synonim. Jedną z pierwszych książek, jakie przeczytałam, było ‘Miasto Radości’ Dominiqe La Pierre. Rzecz dzieje się właśnie w Kalkucie, w jednej z dzielnic nędzy. Moje pierwsze zderzenie z innym światem – bezwzględnym, nieobliczalnym, a przy tym wypełnionym wszystkimi kolorami tęczy, nadzieją i radością. Chłonęłam każdą kolejną stronę marząc, by kiedyś się tam znaleźć i móc na własne oczy zobaczyć to miejsce pełne skrajności.
Główny bohater i element niesienia pomocy miał tu też swoje dodatkowe znaczenie – no tak, było tam coś mojego. Zaczynam zastanawiać się nad swoją fascynacją zachowaniami związanymi z niesieniem pomocy. Oraz nad tym, że będąc w Indiach to wszystko wcale nie jest aż takie proste! Gdzie można znaleźć równowagę, złoty środek między oddawaniem potrzebującym wszystkiego, co masz; a nieczułym odwracaniem głowy w drugą stronę. Jeśli obdarujesz jedną czy dwie osoby, a zaraz potem odmówisz kolejnym nastu, czujesz się jeszcze gorzej… Przez przedział czołga się na kolanach następny chłopiec, zamiatający śmieci brudną szmatą. Podróżni nie zwracają na niego uwagi, wpatrują się za okno, chłopiec też nawet nie wyciąga ręki w ich kierunku. Natychmiast kieruje się do nas i zaczepia Pawła, który oddaje mu nasze banany. Nie poprzestaje jednak, mając nadzieję na więcej. Patrzę mu w oczy, szukając odpowiedzi na dręczące mnie pytanie: ‘Jak Ci pomóc?’. Jak pomagać wszystkim tym ludziom, których codzienność opiera się na ciągłych poszukiwaniach pieniędzy, jedzenia, lepszego jutra? Jest ich tutaj tak wielu… Czy jest coś, czego mam naprawdę dużo i mogę dać każdemu, pozostając wierna swojej własnej drodze i wytyczonemu szlakowi?
Już za chwilę pociąg wtacza się na peron. Kalkuta.

IMG_6488Na dworcu chaos i wrzawa. Mimo zaczepek prywatnych taksówkarzy, obnośnych sprzedawców i żebraków, nie nawiązując z nikim kontaktu wzrokowego, od razu kierujemy się do postoju taksówek miejskich.

 

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

*
*
Website

*