Upalne, choć deszczowe i przy tym duszne Guangzhou opuszczamy w dość nietypowych okolicznościach.
Od dwóch dni w mediach zapowiedzi o nadchodzącym od strony Filipin tajfunie sprawiają, że pojawia się niepokój, iż lot może zostać odwołany. We wspaniałym i godnym polecenia Plum Flower’s House, w którym mieszkamy, pojawiła się akurat para Niemców, która właśnie z powodu tajfunu, od kilku dni nie mogła wydostać się z Filipin. IMG_2693 W końcu jednak polecieli trzema samolotami i bardzo okrężną drogą, aż dotarli do Guangzhou. Godziny dzieliły ich od rozminięcia się z terminem wyznaczonym przez ich wizę. Spędzamy z nimi wspólny poranek słuchając ich opowieści z Indonezji oraz dzieląc się wspomnieniami z Mongolii.
Naszą sytuację związaną z lotem pogarszają straszne informacje dochodzące z Ukrainy o katastrofie lotniczej samolotu lecącego do Kuala Lumpur. Cały świat huczy na ten temat, a pech chce, że zarezerwowaliśmy lot do Indii malezyjskimi liniami z przesiadką właśnie w Kuala Lumpur. Niespełna dwa dni po katastrofie.

Wiadomo, że nic się nie wydarzy, jednak temat jakoś tak wisi w powietrzu. Już na lotnisku atmosfera jest dość dziwna, a w samolocie panie stewardesy rozdają malezyjski dziennik, w którym pierwszych naście stron poświęconych jest tragedii. Atmosfera jest bardzo smutna. Przynajmniej nikt niczego nie udaje…

IMG_2704

IMG_2703Odcinam się pochłonięta całkowicie przez film ‘The Lady’ i już za chwilę lądujemy w Kuala Lumpur bez najmniejszego problemu.

IMG_2730

Dwie godziny oczekiwania na lotnisku i ładujemy się do następnego malezyjskiego ptaszyska, które okazuje się być w 70% puste. Większość pasażerów zdecydowała się chyba odwołać swój lot. Zresztą i my dostaliśmy na maila informację od linii lotniczych o możliwości rezygnacji. Dziwne to robi wrażenie, jednak staram się nie nakręcać. Wierzę, że i tak będzie, co ma być. Przecież takie tragedie nie mogę się zdarzyć jedna po drugiej. ‘A jednak się zdarzyły’ podpowiada mi jakiś głos. Ja go chyba skądś znam! Tak, znam go doskonale. Był bardzo aktywny na pustyni Gobi, gdy na moim ubraniu pojawiły się hacziki. Głos i tym razem trajkocze bez ustanku w mojej głowie ‘Dwie katastrofy w ciągu tego samego roku, hmm…’. Nie chce mi się nawet wchodzić w tę dyskusję, choć mój umysł wydaje się mieć niezłą pożywkę. To fakt, że cały ten zbieg okoliczności sprawia wrażenie jakiegoś strasznego fatum.
Podczas naszego drugiego lotu z Kuala Lumpur do Cochin turbulencje są wyjątkowo nieprzyjemne. W końcu lądujemy i chyba dopiero wtedy dociera do mnie, jak bardzo byłam spięta.
Na lotnisku czeka już na nas kierowca, który zabiera nas do Fort Kochi. Na przednim lusterku wisi różaniec. No tak, Kerala to region, w którym chrześcijaństwo ma sporą grupę wyznawców. Jest druga w nocy, a my stoimy w korku z powodu budowanej wzdłuż drogi nadziemnej kolejki. Za kilka lat będzie tu przebiegała szybka linia łącząca różne części miasta. Mimo później pory rikszarze oraz sklepikarze są wciąż na ulicach. Gdzieniegdzie przechadzają się leniwie krowy. Niektóre śpią smacznie na środku drogi, a kierowcy sprawnie je omijają. Na pewno jesteśmy w Indiach! W powietrzu unosi się duszny, nieprzyjemny zapach. Znów inny kraj i czas na zmiany. W głowie znak zapytania, czy uda mi się i tu zaaklimatyzować i polubić to miejsce jak wcześniej w Mongolii czy Chinach. Czy również stąd za jakiś czas będzie ciężko wyjeżdżać…

 

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

*
*
Website

*