VII
Ostatniego dnia rano wybieramy się do pobliskiej świątyni buddyjskiej oraz centrum medytacji, osadzonego na skałach wysoko w górach.
Brama świątyni jest zamknięta, więc przechodzimy między drewnianymi belkami. Wzdłuż ścieżki prowadzącej na górę ustawione są tablice z buddyjskimi modlitewnymi sentencjami:
“Mind used to bad thoughts is hard to get straightened like a paper being rolled up”
Studiujemy jedną po drugiej aż mniej więcej w połowie drogi natrafiamy na buddyjskie koło fortuny. Nie będąc w stanie zinterpretować znaczeń poszczególnych jego części, decydujemy się przyporządkować wylosowane liczby do potencjalnej długości naszego życia. Pawłowi strzałka zatrzymuje się na 92… uuuu ten to pożyje! U mnie to już w ogóle wygląda na to, że jako oświecona Bodisatva, będę dbać o pokój na świecie aż osiągnę 149 lat. Pora na Chacko, który wzbrania się przed tą zabawą mówiąc, że boi się, że koło wskaże na przykład ten lub przyszły rok. Opowiada nam przedziwną historię związaną z jego 34 urodzinami, które obchodził kilka miesięcy temu. Biegł akurat do pracy w centrum Nowego Jorku, gdy dostrzegł przed sobą Japonkę w kimonie. Drobiąc maleńkimi kroczkami zbliżała się w jego kierunku. Zatrzymał się widząc, że kobieta czegoś od niego chce. Jak się okazało podarowała mu buddyjską bransoletkę z brązowymi koralami. Podziękował jej uśmiechając się przy tym serdecznie, po czym nie czekając chwili pobiegł przed siebie, jak zwykle goniąc każdą cenną minutę kolejnego dnia, który niczym nie różnił się od poprzedniego. Może tylko tym, że był to dzień jego trzydziestych czwartych urodzin. Chacko przypomniał sobie o tym dopiero wieczorem i patrząc na korale na nadgarstku dziękował kobiecie w duchu, gdyż był to jedyny prezent, jaki tego dnia otrzymał. Kilka tygodni później koleżanka Chacko, również buddystka zapytała go o liczbę korali na bransolecie, sugerując, że liczba ta nie jest bez znaczenia. Po przeliczeniu okazało się, że jest ich 34! Od tej pory uwierzył, że w tym roku wydarzy się coś szczególnego w jego życiu. Niedługo potem postanowił pojechać do Tybetu i dotrzeć tam przez Europę, koleją transsyberyjską przez Buriację, Mongolię i Chiny…
Chacko zastanawia się jeszcze chwilkę po czym rozkręca mocno koło i w skupieniu wszyscy obserwujemy cyferki… koło spowalnia 29…,31, 32, 33… i 34!
“To jest niemożliwe! O co chodzi z tą liczbą?” Chacko znów zaczyna analizować i zastanawiać się głośno, nad kwestią 34-tego roku życia. Widząc, że troszkę się zmartwił niepokojącą wróżbą, szybko mówię mu, że przecież nie wolno nam całej tej sprawy traktować aż tak poważnie… może wywróżony ‘koniec’ powinien być traktowany w sensie bardziej symbolicznym, jako koniec pewnego etapu. Może wiąże się z jakimś duchowym odrodzeniem i nowym początkiem. Może tam dokąd zmierza, gdzieś w tybetańskiej wiosce, nasz Chacko dozna oświecenia! Ta interpretacja wróżby chyba przypada mu do gustu, zerka jednak na mnie podejrzliwie i mówi, że ja i Paweł chyba mamy z tym wszystkim coś wspólnego. Przecież właściwie to już przyczyniliśmy się to pewnych istotnych zmian w jego życiu. Chacko na przykład coraz częściej rezygnuje z jedzenia mięsa. Głównie z powodu niestrawności związanych z kuchnią mongolską. Mięso jest w Mongolii podstawowym składnikiem codziennego menu, więc po kilku dniach jedzenia go w różnej postaci, kilka razy dziennie, Chacko bez problemu daje się namówić na posiłki w wegańskich knajpach.
Uspokojony trochę Chacko jeszcze raz tylko wraca do tematu jakby nie do końca pocieszony wizją zostania buddyjskim lamą. Wtedy nie zastanawiając się ani chwili wyznaję mu, że opcje są dwie: albo oświecenie albo miłość. Wszystkie znaki nieba i ziemi wskazuja na to, że coś ważnego musi się wydarzyć.
„Myślisz?” – Chacko z radością rusza przed siebie w stronę świątyni.
Prowadzi do niej wiszący most, a dalej jeszcze długie schody. Mężczyzna u podnóża schodów zwraca naszą uwagę na kształt budowli, który przypomina słonia… „Słoń – długie schody to trąba, a boczne nawy świątyni, to jego wielkie uszy”. Powtarza to wiele razy, jakby upewniając się, że na pewno rozumiemy. “Tak tak słoń, trąba i uszy” – przytakujemy.
Gdy stajemy na szczycie schodów, odwracamy się za siebie i podziwiamy najpiękniejszy widok, ogromną przestrzeń, odległe góry i niebieskie niebo. Mężczyzna otwiera dla nas świątynię i wskazuje na rzeźbienia klamek – małe myszki.
Paweł ożywia to miejsce głębokim dźwiękiem tybetańskich bębnów. Dźwięk młota uderzającego o dzwon niesie się jeszcze długo delikatnym drżeniem po świątyni