Gobi

VI

Hacziki

Po przebudzeniu zrywam się z pryczy z wrzaskiem. Na moim okryciu dostrzegam wielkiego kleszcza! Strzepuję go na podłogę i przeglądam dokładnie polar i spodnie. Paweł rozgniata go, ale już po chwili po dywanie zasuwa następny. Teraz to już przesada. Przecież jak nas to bydle zaatakuje w nocy, to po nas! Bolerioza, zapalenie opon mózgowych… czy co tam jeszcze te kleszcze zakleszczają! Tyle się o tym słyszało przecież. A my nawet nie zaszczepieni myśląc, że w kwietniu to tu będzie jeszcze sroga zima, a nie kwitnące kwiatki i insekty gotowe atakować niewinne ofiary. Ocieplenie klimatu od początku płata nam figle. Ciepłych kurtek i nieprzemakalnych spodni jeszcze nie zdążyliśmy nawet wyjąc z plecaków, bo nie było takiej potrzeby. Pokazuje Buggiemu hacziki i pytam stanowczo ‘Co robimy???!!’. On ze spokojnym uśmiechem, wzrusza ramionami. W związku z tym, że dookoła jurty tyle zwierząt, to też hacziki będą się złaziły. Paweł mówi, ze Buggy zdradził mu, że śpi w samochodzie, na co ja już kategorycznie odmawiam zostania tu na noc. Buggy uspokaja pokazując, że Paweł przyniósł intruzy na swoim ubraniu ze spaceru, bo przecież wieje tam na dworze potwornie. Pewnie wskoczyły mu na kurtkę czy spodnie. Poza tymi dwoma więcej już nie będzie… A gdyby nawet jakiś się przypałętał, to rano go zlokalizujemy i wyciągniemy szybciutko ze skóry. Do tego czasu nie zdąży jeszcze się dobrze zagnieździć. Brrrrr…… Mongołowie tak robią i żaden z powodu głupiego haczika nie trafia do szpitala…

Martwię się łażąc po jurcie w tę i z powrotem, w końcu jednak znów postanawiam zaufać, że wszechświat ma nas w swojej opiece. Paweł ma racje – nie my pierwsi tutaj.. a gdyby problem rzeczywiście był tak poważny to Ogi z pewnością by nas o tym uprzedziła, jeszcze w Ulan Bator.

Największym absurdem tej sytuacji jest fakt, że za voucher, który przed wyjazdem dostaliśmy od londyńskich przyjaciół, zakupiliśmy sobie coś, co wspaniale by nas w tej sytuacji poratowało. Ot takie worki – prześcieradła, nasączone jakąś substancją, podobno dla skóry neutralną, która sprawia, że z dala trzymają się insekty, kleszcze, komary, paskudztwa, bąble, malaria… Nic nam nie straszne! Gdyby tylko były tu z nami! Jak można było zostawić je wraz z resztą bagażu w hostelu w Ułan Bator. No tak, kto by przypuszczał, że wczesną wiosną na pustyni Gobi tak wcześnie przebudzą się hacziki!!!

Przynajmniej ten bimber zadziałał i jak widać odzyskałam chęci do życia. Zajmijmy się lepiej przyrządzeniem posiłku, humory nam się poprawią i hacziki na pewno pouciekają! To będzie nasz pierwszy surwiwalowy posiłek. Lecę do auta do naszej spiżarni i wynajduję to, co na schorowany żołądek najlepsze – ryż i marchewka. Paweł też dziwnie się poczuł, więc dobrze nam zrobi coś lekkiego. Ceremonialnie przyrządzamy posiłek na piecyku przyprawiając papkę pietruszką i solą.

Batgerel wpada do jurty ze swoim materacem i śpiworem. Mówi, że kima z nami. We trójkę raźniej będzie stawić czoła haczikom!

Rozmawiamy przed snem, o tym jak Mongołowie szanują ziemie, która jest dla nich bóstwem – matką, niebo – ojcem. Buggy mówi, że nie powinno się w niej szurać butem czy robić dziur dla zabawy, zamiast tego trzeba stąpać delikatnie i z szacunkiem. Hmmm.. zastanawia mnie to. Ciekawe, co matka ziemia powiedziałaby na Buggiego sposób jazdy, gdy ‘russia car’ zostawia pokaźnych rozmiarów koleiny na każdym zakręcie… Hmmm…

Jeszcze jeden przegląd ciał w poszukiwaniu haczikow i układamy się do snu powierzając swoje bezpieczeństwo wszystkim okolicznym bóstwom. 

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

*
*
Website

*