PANO_20141011_160857Riszikesz to miasto o wyjątkowej energii. Swoim położeniem nad Gangesem przypomina trochę Varanasi, choć jest zdecydowanie mniejsze. Czy to Matka Ganga, czy wszechobecne ashramy i świątynie, w których całe tłumy modlą się, medytują, praktykują jogę czy reiki… cokolwiek jest przyczyną, klimat jest niepowtarzalny. Czas jakby się tu zatrzymał, wszystko toczy się spokojnym trybem i nawet hinduscy handlarze są jacyś bardziej zrelaksowani. Shanti, shanti…

IMG_6024

IMG_6043Chyba tylko małpy na Lakshmi Jula nie odpoczywają nigdy. Czają się na swych dobroczyńców, by zaskoczyć ich w najmniej oczekiwanym momencie i porwać naleśnik, prażoną kukurydzę lub banana. Szybko orientujmy się, że spacery z przekąskami w ręku nie są tu najlepszym pomysłem.

IMG_6008

IMG_6016

Miasto opuszczamy w środku nocy, co wydaje się właściwszą porą na pożegnanie tego wyjątkowego miejsca. Motoriksza sunie do przodu, jakby korzystając z okazji, że na drodze pusto. Królowa podziurawionej i zakurzonej jezdni rzęzi starym silnikiem, turkocząc niczym traktor. Ganges świeci magią kolorów, odbijając światła śpiącego wciąż miasta. Ghaty nad rzeką całkiem puste i tylko pachnące płatki kwiatów rozsypane na schodach pamiętają wczorajsze dźwięki jednostajnych modlitw oraz płonące pochodnie w rękach braminów.

A my jeszcze wczoraj kąpaliśmy się w wyższych partiach rzeki, podczas naszego pierwszego spływu ‘raftingiem’. Kąpiel w rzece w okolicach Varanasi groziłaby się zapewne utratą kończyn, a tak skończyło się zaledwie małą wysypką, mimo zapewnień o czystości wody. No tak, w porównaniu do tej w Varanasi, ta tutaj to Perła Beskidu. A sam rafting – ale były emocje! Kapitan posadził mnie na froncie i moim zadaniem było kłaść się na przodzie łodzi podczas największych zawirowań. Paweł z trójką Brazylijczyków wiosłowali w rytm komend, a kapitan złościł się, że przekrzykuję je swoim wrzaskiem. Ale jak tu nie piszczeć, gdy ponton staje prawie w pionie, a woda tryska w twarz i nic już nie widać. Takich emocji to ja nie przeżyłam od czasu pamiętnego lotu paralotnią w Nepalu. Zawsze się dam Pawłowi na coś takiego namówić, a później trzymam się kurczowo, piszczę i błagam, by się już skończyło. Gdzie się podziała brawurowa motocyklistka Gocha?? Chyba się starzejemy droga pani…

IMG_6067

IMG_6069-001

IMG_5945

IMG_6083

A tymczasem jadąc tak wczesnym rankiem motorikszą do pobliskiego Haridwar, skąd weźmiemy pociąg do Delhi, wspominam nasz wczorajszy spacer do Zakazanego Ashramu Maharishiego, gdy mijaliśmy tłum modlących się kobiet i mężczyzn ustrojonych w przepiękne sari, zmierzających nad Ganga Arti, by wziąć udział w codziennej ceremonii. Zapach kadzideł mieszał się z nieświeżym zapachem ciał i olejków, którymi hindusi polewają sobie czoła.

IMG_6399

IMG_6376

IMG_6132IMG_6138

Idąc wzdłuż Gangesu dotarliśmy wreszcie do tajemniczego i rozsławionego przez odwiedziny Beatlesów ashramu, który mimo, iż dziś świeci pustkami, nie zatracił swej magii, a może nawet stał się jeszcze bardziej wyjątkowy.

IMG_6168

Cały kompleks zbudowany został w 1950 roku. W latach 60-tych miejsce to było znanym centrum duchowych praktyk, do którego przyjeżdżali ludzie z całego świata, by zgłębiać tajemnice medytacji transcendentalnej. Maharishi, postać podobno kontrowersyjna, odkrył bardzo efektywny rodzaj medytacji. Podobno oddając się praktykom, które proponował, ludzie szybko dochodzili do upragnionego Samadhi, czyli oświecenia. Chodzą jednak pogłoski, że sam mistrz miał problemy ze stosowaniem zasad, których nauczał, co, jak już się zdążyłam przekonać w Mysore, zdarza się co niektórym ‘guru’. Mimo to ashram cieszył się ogromną sławą i przyciągał tysiące uczniów. Coś jednak sprawiło, że rząd hinduski nie zgodził się na przedłużenie dzierżawy duchowym przywódcom i po dwudziestu latach miejsce zamknięto. Od tego czasu zabroniono wszelkich praktyk na terenie ashramu i nawet zwykłe odwiedziny porastającego dżunglą opustoszałego miejsca są nielegalne.

Nielegalne, a odwiedzane przez dziesiątki ludzi każdego dnia. Przed bramą zamkniętą na cztery spusty siedzi mężczyzna, w towarzystwie kilku Sadhu, proponując przybyłym, że za niewielką opłatą mogą otworzyć bramę. Podobno gdzieś głębiej w dżungli jest też dziura w murze dla tych, którzy pragną jeszcze większej przygody. My zdecydowaliśmy się iść prosto do ‘strażników’ i mimo zapewnień znajomych, że sprawa jest zupełnie prosta, strażnik odsyła nas z kwitkiem, wykrzykując, żebyśmy przyszli następnego dnia. Tłumaczy, że za chwilę przyjedzie jakiś oficer, który będzie kontrolował teren, a kary są bardzo wysokie. Na nic zdaje się tłumaczenie, że jutro z rana będziemy już w pociągu do Kalkuty i pewnie już nigdy nie zobaczymy tego miejsca. Mężczyzna jest nie do przebłagania. Z ashramu wychodzą akurat dwie turystki zachwycone magicznym miejscem, które dla nas wciąż jest tajemnicą ukrytą za wielkim murem. Próba wejścia w dżunglę i przedostania się wzdłuż muru do miejsca, w którym jest dziura, szybko spełza na niczym, gdyż wszystko jest kompletnie pozarastane, a ilość pająków i ich ogromnych sieci przerasta mnie nawet mimo oswajania lęków z Heshe’im. To przecież istny wysyp. IMG_6317Kiedyś będąc dzieckiem wraz z przyjaciółką zastanawiałyśmy się, co by było, gdyby mieć pilota z przyciskiem, po naciśnięciu którego, zwoływałoby się wszystkie pająki świata. Ile właściwie by ich było? Mam wrażenie, że znalazłam odpowiedź. Strażnik biegnie za nami i krzyczy ‘’You riks, you riks, oficer coming’.IMG_6347

Hmm… Co tu robić. Zatrzymuję się pod wielkim drzewem i gapię na iskające się małpy. Obok kilka skacze po drzewach, zamiatając gałęziami po murze.

Paweł proponuje, by wracać, ale jakoś nie potrafię tak łatwo odpuścić. Zerka na mnie i pyta, czy naprawdę chcę przedzierać się przez ten gąszcz. Nie bardzo, ale teraz jeszcze bardziej zależy mi zobaczyć zakazany ashram. Żadne wyjście nie wydaje się właściwe, więc stoję jak słup soli, zdając sobie sprawę z absurdu takiego upartego wyczekiwania. Paweł, jak zwykle cierpliwy, próbuje uchwycić na zdjęciu choć fragment pierwszego budynku za murem. A ja stoję dalej, tuż obok strażników i czuję tę bezradność małego dziecka, ten upór palący gorącem i ciężarem stóp, które nie chcą ruszyć się z miejsca. Nagle jeden z sadhu macha do nas ręką. Zrywam się natychmiast i biegnę w jego stronę. Mężczyzna rusza w stronę bramki i zaznacza, że mamy tylko 30 min. Sadhu idzie z nami, stając się przewodnikiem. Jest! Udało się! Owoc dwukrotnie zakazany smakuje jeszcze lepiej.

Słonce chyli się ku zachodowi, więc światło jest idealne, pada nisko, wyostrzając kolory i zaznaczając kształty budynków. Wielkie pajęczyny na krzewach błyszczą srebrzyście. Stare budowle, mimo iż już niszczejące, wciąż są urokliwe. Jakby upływ czasu i brak opieki zupełnie im nie szkodził.

IMG_6207

IMG_6307

Mijamy małe pieczary do medytacji. Jest ich 121. Oczywiście pierwszym miejscem, które pokazuje nam przewodnik, jest pomieszczenie numer 9, w którym podobno przebywali Beatlesi i w którym powstała jedna z płyt legendarnej grupy. IMG_6176-002

Idąc dalej, sadhu wskazuje na kolejne budynki, opowiadając o ich przeznaczeniu: była tu klinika, nieopodal wielka kuchnia obsługująca jednorazowo 2000 osób, tam sklep, a tu swego czasu był nawet bank…. To miejsce przypomina małe miasteczko. Idąc główną drogą docieramy do domów gościnnych oraz wielkiej hali jogi.

IMG_6200

IMG_6201

IMG_6204

Wspinamy się na jeden z kilkupiętrowych budynków, w których kiedyś mieszkali uczniowie.  Podobno w jednym budynku mieściło się po kilkaset osób. Na dachu dziwaczne budowle o jajowatym kształcie – to zbiorniki na wodę.

IMG_6255

Nasz przewodnik zaprowadza nas też do drugiej hali jogi – ‘lewitacyjnej’, jak ją nazywa. Obok ciemny budynek z całym mnóstwem malutkich piwniczek.

IMG_6217W każdej ścianie wyżłobiony otwór wielkości ludzkiego ciała. Sadhu wpasowuje się w otwór w ścianie, po czym niskim i głębokim głosem zaczyna śpiewać mantrę: ‘Ooooooommmmmm… shanti shanti shanti-i.’ Po chwili pokazuje gestem ręki, że ciało właśnie tu lewituje podczas medytacji. Na koniec zaprowadza nas do domu samego Masharishi’ego. Gdy pytamy, co stało się z wielkim duchowym przywódcą, sadhu mówi, że wyjechał do Holandii i tam kontynuował swoją pracę. Umarł podobno dziesięć lat temu…

Z mojej zadumy i wspomnień wyrywa mnie niespodziewana cisza po wyłączeniu silnika naszej motorikszy. Głos kierowcy oznajmia, że jesteśmy na miejscu. Haridwar. To stąd za godzinę odjeżdża nasz pociąg do Delhi, tam przesiądziemy się na kolejny nocny do Kalkuty.

 

 

 

 

 

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

*
*
Website

*