Tereldż 

II 

Jurta    

IMG_1537Pierwszy wieczór mija nam na nieśmiałych rozmowach z Todrą i jego rodziną oraz wspólnym posiłku w ich jurcie, która składa się z dwóch pomieszczeń – kuchni i pokoju-sypialni.
Do jurty, trochę jak do chatki skrzata, prowadzą zupełnie malutkie drzwi z dość wysokim progiem. Wchodząc trzeba uważać na głowę, ale też na to, by nie nastąpić na próg. Byłby to zły omen dla rodziny i sugerowałby złe intencje gości. Za czasów Dżyngis-Chana nadepnięcie na próg groziło nawet śmiercią! W jurcie panuje cały szereg różnych nakazów i zakazów i warto się z nimi wcześniej zapoznać, by nie popełnić gafy na dzień dobry.

Jurta, a po mongolsku ger, jest domostwem typowym dla stepowego krajobrazu. Nie zawsze miała jednak taką formę jak obecnie. Przed powstaniem imperium Dżyngis-chana jurty były bardzo skromne i ubogie, a zmieniło się to w okresie mongolskich podbojów. Do koczowniczych posiadłości napływały wtedy liczne bogactwa zdobyte jako łupy wojenne. Elementy drewniane zaczęto pokrywać malowidłami o motywach roślinnych i zwierzęcych, a płachtę wejściową zastąpiono drzwiami. 

IMG_1529Hondra, żona Todry, zapraszającym gestem wskazuje na łóżko przy stole, ustawione na przeciwległej stronie do wejścia jurty, czyli w jej honorowym miejscu. Dawniej było to miejsce na którym siadywał pan domu, jednak dziś stawia się w nim różne meble. Większość współczesnych, miejskich jurt w honorowym miejscu ma obecnie ustawiony telewizor. Na wsi zdarza się to dużo rzadziej, gdyż brak tam dostępu do prądu. Samochodowy akumulator zasila migoczącą żarówkę. W tutejszej jurcie jednak starym zwyczajem na miejscu honorowym znajduje się łóżko, przy nim stół i krzesło do siedzenia. Siadamy przy stole we trójkę i rozglądamy się dokoła.
W środku mieni się od kolorów. Przeważa pomarańczowy, którym pomalowane są wszystkie drewniane elementy, słupki jak również promieniście rozchodzące się drągi na dachu jurty. Na nich wymalowane różniste esy floresy. Jurta, zbudowana na planie koła, wewnątrz jest nawet przestrzenna, czego zupełnie nie sugerowała z zewnątrz. Ściany pokryte są materiałem lub dywanami, a pod nimi stoją małe pomarańczowe meble.

Część kuchenna mieści kilka stołów z blatami do przygotowania jedzenia oraz jeden do spożywania posiłków. Jest zlew (zrobiony z pojemnika z kurkiem do którego wlewa się wodę, a pod nim mała miednica), jest mała meblościanka, pralka i nawet zamrażalnik – wszystko ustawione przy ścianie w okręgu. Na samym środku jurty jest niski piec, z żelazną rurą-kominem, odprowadzającym dym na zewnątrz. Piec służy zarówno do ogrzewania, jak i gotowania. IMG_1533W pomieszczeniu są jeszcze jedne drzwi, te prowadzące do drugiego pokoju, sąsiedniej jurty. Zza drzwi nieśmiało wyglądają do nas małe skośne oczka. Spadają na nie niesfornie pojedyncze kosmyki czarnych włosów.

Poznajcie Ano, przeurocza sześcioletnia dziewczynka, która jeszcze tego samego wieczoru będzie chwaliła się nam odliczaniem ‘one, two three…’ za każdym razem zapominając o siódemce, a przy tym dumna ze swoich umiejętności. Ano już po chwili znajomości pomaga też zadbać o wzbogacenie naszego słownictwa, podczas zabawy w mongolsko-angielskie słówka. Wskazuje na jakiś przedmiot, ja nazywam go po angielsku, Ano powtarza, po czym poznaję mongolski odpowiednik. Jej migdałowe oczka uśmiechają się za każdym razem, gdy wymawiam obco brzmiące słowo. Nar – słońce, myr – koń, cicyk – kwiatek… I tak bez końca. Chichoczemy przy tym i oswajamy się ze sobą nawzajem rysując patykiem kolejne fragmenty otaczającej nas rzeczywistości. Boskiej, nieskalanej, naturalnej, dzikiej… :)  IMG_1575

Rozglądam się dookoła i nie mogę uwierzyć w tę przestrzeń. Jak daleko właściwie znajduje się ta skała? Stąd wydaje się być małym kamieniem. Gdyby pchnąć lekko palcem, stoczyłaby się w dół. W rzeczywistości jest potężna, co uświadamia stojąca pod nią jurta, wyglądająca jak mały biały punkcik. Jendak pełne doświadczenie przestrzeni i wolności wciąż jeszcze przed nami. Już nie mogę doczekać się naszej jutrzejszej przejażdżki konnej, rozglądam się i nasłuchuję rżenia koni. W Mongolii podobno wszyscy ‘rodzą się w siodłach’ i nawet kilkuletnie dzieci sztukę jeździectwa mają nieźle opanowaną.

Hondra – żona naszego gospodarza, która krząta się po kuchennej jurcie uśmiecha się spoglądając na nas jakby nieśmiało z pochyloną głową. Dostrzegam w tym służalczą niemal postawę, gdy Hondra podaje nam jedzenie i coś się we mnie buntuje, bo przecież wszyscy jesteśmy równi i nikt tu nikomu nie musi usługiwać. W Mongolii wciąż kobieta zajmuje dalekie miejsce w hierarchii. Mówi się nawet, że koń jest wart więcej niż ona. A kobiety zajmują się tu niemal wszystkim. Hondra krząta się od rana do wieczora: gotuje, sprząta, pierze… i bez chwili wytchnienia przechodzi od jednej czynności do drugiej. Po posiłku zrywam się i proponuję pomoc w sprzątaniu. Proces mycia naczyń jest dość skomplikowany. Wodę czerpie się małym garnkiem z wielkiej niebieskiej beczki. Na piecu stawiamy największy z garnków, wlewamy do niego wodę, która już po chwili jest gorąca, odrobina płynu, po czym kolejno zanurzamy naczynia i szorując je dokładnie. Drugi garnek służy do płukania. Zużycie wody minimalne, co przy tutejszym braku opadów jest bardzo ważne.

Po kolacji wracamy do swojej jurty, w której nagle zrobiło się potwornie gorąco. Piec jest totalnie rozżarzony. Przypomina mi się, co czytałam o temperaturze w jurtach. Wieczorem gorąco jak w ruskiej bani, a rano, gdy piec dawno przygaszony jest potwornie zimo. Nocą dobrze jest mieć w pogotowiu kolejne warstwy ubrania plus śpiwór, by wraz ze zmieniającą się temperaturą, ubierać się na cebulkę. Nasza sauna stopniowo przeistoczy się w iglo. Tymczasem ukrop okazuje się być nie do wytrzymania, więc otwieramy drzwi jurty ciesząc się delikatną bryzą. Raz po raz wychodzimy przed jurtę, by orzeźwić się nocnym chłodnym powietrzem. W jurcie musi być jakieś 45 stopni! Chacko najciężej znosi te warunki. Trochę nas to bawi wiedząc, że pochodzi z gorącej Kerali. Spogląda na nas czerwonych jak raczki, śmieje się z naszych nowych kolorków i zastanawia, czy jego skóra może przybrać jeszcze ciemniejszy kolor.

Chacko zaczyna trochę panikować, więc mamy niezły ubaw. Oburza się, gdy mówię, że ta temperatura powinna być dla niego naturalna. „In Kerala when it’s hot, it immediately rains and gets cooler, so it’s different! This here is like a hell!” Nic więcej już zdjąć z siebie nie ma jak, bo w końcu nie jesteśmy w ruskiej bani! Więc wzdychamy tak, wachlujemy się i sapiemy na przemian. Jak tu zasnąć w takich warunkach…

„It is far too hot, we’re gonna burn in this place! Paweł don’t talk too much as you’ll get a heart attack… Gosh you are so red…This is now getting serious, man. I’m not staying here another night. Tomorrow I go back to UB!”- Chacko odgraża się, że jutro wraca do Ułan Bator i nie będzie ryzykował kolejnej nocy w takim ukropie. W końcu zmęczeni zasypiamy, a w nocy już jakoś tak naturalnie, trochę przez sen, dostosowujemy się do temperatury i budzimy poubierani i nakryci po uszy. Wraz z tym jak piec przygasa, nad ranem w jurcie robi się naprawdę zimno. Nos lodowaty i aż się nie chce wychodzić z łóżka tak tu cieplutko… 

IMG_2039

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

*
*
Website

*