Wędrówka z Kalaw nad jezioro Inle 
III

Plemie Pa Oh

Moonson nie chodził do szkoły. Nie nauczył się czytać ani pisać. Jeszcze jako młody chłopiec sporo wędrował po okolicznych wioskach oraz dżungli, zapuszczając się w odległe rejony. Od zawsze kochał piesze wycieczki. Dwa razy szedł do Tajlandii, mówi, że stąd idzie się do granicy przez miesiąc. Podobno za drugim razem przesiedział tam tydzień w więzieniu, gdyż nie potrafił wytłumaczyć powodu swej wizyty. Tajowie nie znali języka Pa Oh, a on nie znał tajskiego. W końcu go wypuszczono i oddelegowano do Birmy. Do Mandalay szedł dwa tygodnie. Wszędzie chodziło się wtedy pieszo. Raz w dżungli został zaatakowany przez kobrę, bez znieczulenia wykrojono mu kawałek łydki przy piszczeli, a później czekał, aż rany się zagoją i przez kolejne sześć miesięcy wracał do zdrowia. Wielką bliznę ma do dzisiaj. Cieszył się niezmiernie, że uszedł z tego cało.
W 1996 roku wyruszył na pierwszy trek z Kalabua (tak plemię Pa Oh określa ludzi białych). Pracował jako kucharz, zapamiętale ucząc się angielskich słówek i zwrotów. Po pierwszych wędrówkach były następne, podczas których uczył się jeszcze więcej. Po jakimś czasie zaczął sam pracować jako przewodnik, pokazując Kalabua ukochane okolice. Podczas wypraw dwukrotnie uległ wypadkowi. Raz była to kontuzja kolana, za drugim razem kostki. Wciąż spłaca dług za pobyt w szpitalu…

Budzi nas pianie koguta, dziecięce głosy oraz magiczne promienie światła wpadające do pokoju. Bambusowe domy odkrywają przed nami swe kolejne uroki. Już i tak przytulny pokój nocą, o poranku zamienił się w izdebkę z baśni. Mały chłopczyk wychyla nieśmiało głowę zza zasłony w drzwiach, przyglądając się czterem przybyszom.

f13961152

f13966912

Ciekawe, jak długo już nas tak obserwuje. Przychodzi jego matka i przegania malucha, choć ten nie zwraca na nią uwagi. Gestem wskazujemy, że zupełnie nam nie przeszkadza. Z pomocą mowy ciała pytam o jej kilkumiesięczne maleństwo, które w nocy strasznie płakało, męcząc się z okropnym kaszlem. Odchyla zasłonę i wskazuje na śpiącego słodko malucha, któremu wreszcie udało się usnąć.

Śniadanie u ciotki Moonson’a, która przygotowała naleśniki. Zjadamy je w towarzystwie pięciu par ciekawskich oczu, znów zaglądających na nas z podwórka.

f14082944 Z taką widownią czujemy się jak bogowie. Nawet Budda na ołtarzu ponad naszymi głowami nie dostaje dziś aż tyle uwagi. Promienie przedzierające się przez bambusowe szczeliny ścian, dopełniają obrazka…

f14091136Na nasze powitanie dzieci wciąż reagują nieśmiałym uśmiechem i cichutko odpowiadają ‘Mingalabar’. Wygłupiają się ze sobą, popychając jeden drugiego w naszym kierunku.
Jeszcze tylko kilka zdjęć i trzeba ruszać dalej, choć chętnie zostalibyśmy w wiosce dłużej.

f14182016Po dwóch godzinach marszu wzdłuż pól i plantacji docieramy do wioski Boningo. Jej mieszkańcy przygotowują się akurat do wesela. Mężczyźni zapamiętale pracują, budując dom weselny z bambusowego drzewa, w którym odbędzie się impreza.

f14603072Zgodnie z tradycją pan młody z plemienia Pa Oh, prosząc ukochaną o rękę, ma do zapłacenia 2000 dolarów. Pieniądze te przeznaczone zostaną na wesele (1000$) oraz na nowy dom dla młodych (1000$). Dla porównania małe poletko wielkości naszej polskiej działki kosztuje tu 200$, a jeden bawół 800$. Kobiety więc są na wagę złota, żeby nie powiedzieć, że na wagę dwóch i pół sztuk bawoła.
Moonson śmieje się, że jest stary i raczej się już nie ożeni. Raz bardzo chciał, ale nie posiadał aż tylu pieniędzy. Obecnie, mając czterdzieści cztery lata, ciężko byłoby mu znaleźć żonę, która zechciałaby męża w takim wieku. No i te długi…
Do zwierząt lud Pa Oh ma wyjątkowy stosunek. Służą do pomocy w polu, ich odchody używane są jako nawóz i pewnie pełnią jeszcze szereg innych funkcji transportowych. Jednak nigdy nie zabija się ich dla mięsa.
U jednej z rodzin zatrzymujemy się na herbacie. Siedzimy na schodach przed domem, gdy jeden z synów pokazuje nam zaproszenia weselne, które jedzie właśnie rozwieźć po wsi.

f14742336Gospodarz zaprasza do środka. Na parterze kobiety przesiewają ryż. Pan domu wskazuje pokój na górze, więc nie czekając ani chwili, wskakuję po bambusowej drabinie na piętro. Oglądam wielki pokój z obowiązkowym ołtarzem w centralnym miejscu oraz całym mnóstwem zdjęć na ścianach. Jest zdjęcie syna, w buddyjskim odzieniu. Jak większość mężczyzn w Birmie spędził trzy lata w klasztorze. Tylko w ten sposób mógł się stać w pełni mężczyzną i rozpocząć dorosłe życie. Lada dzień założy rodzinę.
Na dole spędzam czas z kobietami, próbując przesiewać z nimi ryż, co wcale nie jest takie proste. Dzieci nieśmiało chowają się za drzwiami, spozierając na nas z zaciekawieniem. Na ich policzkach maseczka z tekowego drzewa chroniąca przed słońcem.

f14837376

f14809216W pobliskim sklepie spotykamy młode małżeństwo z dzieckiem. Moonson opowiada, że kobieta ma zaledwie szesnaście lat. Gdy wyszła za mąż i zaszła w ciążę, miała czternaście. Zaznacza, że to właśnie w tym wieku kobieta Pa Oh proszona jest o rękę. Te powyżej dwudziestego roku życia są już uważane za zbyt stare na zamążpójście. Zerkamy na siebie z Myrą i wybuchamy śmiechem. Nic tu po nas… 😉

Kobieta uśmiecha się do nas serdecznie. Jest jeszcze taka młodziutka. Patrzę, jak z niesamowitą wprawą opiekuje się małym szkrabem.f15028288 W kolejnej wiosce Dung rozpoczyna się paskudne fatum płaczących na nasz widok dzieciaków. Od tej pory już w każdym miejscu, co najmniej jedno dziecko widząc nas, wpada w niepohamowaną histerię. Nie ma mowy o zabawie, gdyż uciekają przed nami z wrzaskiem. Pierwszy chłopczyk siedzi akurat sam, bawiąc się zasuszonymi kolbami kukurydzy, gdy zbliżam się do studni, oddalonej o kilka metrów od niego. Przemywam twarz, gdy mały wpada w histerię i uspokaja się dopiero, gdy jego młodziutka matka bierze go na ręce. Tubylcy są bardzo gościnni, również tutaj zatrzymują nas na herbatę, która gasi pragnienie w upale. IMG_8735W takim tempie to my daleko nie zajdziemy, ale co tam! Młoda matka siada w progu i przygląda nam się ze znajomym nam już, skupionym wyrazem twarzy. Ona również ma szesnaście lat i od dwóch lat jest mężatką. Choć jej historia jest dość smutna. Mąż, jak wielu innych, odszedł niedługo po ślubie, szukać lepszego życia w Tajlandii. Nikt nie łudzi się, że kiedykolwiek stamtąd wróci. Zaskoczeni pytamy, jak to możliwe, że zostawił żonę i dziecko, i tak po prostu odszedł. ‘Czy pracuje tam i wysyła rodzinie pieniądze?’ Moonson zaprzecza ruchem głowy. Mówi, że prawdopodobnie pracuje tam jako kelner lub obsługa hotelowa, a za zarobione pieniądze oddaje się uciechom życia – stać go na alkohol i kobiety. Podobno w Tajlandii można spotkać wielu młodych Birmańczyków, którzy uciekli z ojczyzny za wolnością. ‘A co na to kobiety? Tak zwyczajnie zgadzają się na odejście męża? Przecież muszą utrzymać dziecko?’ Kobiety Pa Oh są ugodowe, a przy tym bardzo dumne.’
‘Nie jak nasza koleżanka z plemienia Danu, gdzie mężczyzna trzymany krótko nie może nawet zaimprezować z gośćmi’ – wtrąca Scott i od razu dostaje kuksańca od Myry.
‘Trafne spostrzeżenie. Kobiety Pa Oh i Danu mają całkowicie odmienny temperament. Pa Oh są łagodne i nie wywierają presji na swych mężczyznach.’
Zastanawiamy się nad tym z Pawłem przez chwilę i trochę nie mieści nam się w głowach. Jaki jest sens płacenia za żonę i ‘nowe życie’ 2000$, a później zostawiania tego wszystkiego, gdy już ma się dom i rodzinę?
Scott kwituje to krótkim: ‘Strata kasy’.
-‘Mongi!!!’ Myra znów szturcha go łokciem.
Mężczyźni w sąsiedztwie budują dom. Przyglądamy się przez chwilę, jak sprawnie nacinają bambus i łączą ze sobą rusztowanie domu. Starszy pan nieopodal zaplata kosze. f14999232

f14966208Życie toczy się tu spokojnym rytmem i każdy oddany jest jakiemuś zajęciu, przy czym chętnie je na chwilę zostawia, by spędzić z nami trochę czasu.
Tym razem zamiast piszczących słodkich głosów dziecięcych, żegna nas kolejny rozdzierający płacz dziecka, którego pocieszyć możemy tylko jak najszybciej stąd znikając.
W planie na dziś mamy jeszcze odwiedziny jednego z mniejszych klasztorów i rozważamy, by zostać w nim na noc. Ustaliliśmy, że klasztor we wsi Tithein ominiemy szerokim lukiem, gdyż po pierwsze musielibyśmy wrócić do popularnej turystycznej trasy, a po drugie jest to miejsce, w którym najczęściej nocują piechurzy. Czytaliśmy nawet, że zdarzało się, iż jednorazowo przebywało w nim około 50 osób. Moonson zabiera nas więc do mniejszego klasztoru, jednak odradza zostawanie tam na noc. Zwiedzając go, sami też nie odczuwamy, by miejsce to przyciągało nas czymś wyjątkowym, nie tym razem. Młodzi mnisi spędzają czas na piciu herbaty i zabawą telefonami komórkowymi. Dodatkowo Moonson namawia nas na nocleg u przyjaciela w wiosce poniżej klasztoru, którego nie odwiedzał już kilka lat, a który będąc rozwodnikiem, żyje tam ze swoją matką. Mówi otwarcie, że chciałby wesprzeć ich, płacąc za posiłek i nocleg. Nie zastanawiamy się długo i już po chwili siedzę na schodkach przed domem i przyglądam się, jak staruszka drobi w ogromnym moździerzu orzeszki ziemne do kolacji. IMG_8985-001Mały chłopczyk z sąsiedztwa kręci się tuż przy niej, wpatrując się we mnie jak zahipnotyzowany. Znam ten rodzaj spojrzenia. Zaskoczenie i ciekawość. Próbuję nawiązać z chłopcem jakąś rozmowę, proponuję zabawę podrzucając kamyczki, jednak on bez przerwy tylko wpatruje się w moją twarz i nie zwraca uwagi na żadną z sugestii. f15523136Mam ochotę pomachać mu przed oczami lub może uszczypnąć, by wyrwać go z tej hipnozy, ale w końcu poddaję się i siadam na werandzie w fotelu: ‘Ok. jak wolisz… Możemy po prostu tak na siebie patrzeć. ‘W końcu mały nudzi się i biegnie do swoich starszych kolegów, którzy patrzą na nas, krzycząc coś zza studni.
Drugi dzień bez mycia. W tej wiosce wszystkie studnie są suche i jedynie w baniakach resztki wody. Niedaleko stąd jest rzeka. Moonson obiecuje, że pójdziemy tam z rana i wykąpiemy się na początek dalszej wędrówki.
Na kolację ryż, kapusta i najwspanialsza pasta z orzeszków ziemnych, trafnie nazwanych przez poznanego już w Inle Michała – humusem w wydaniu Pa Oh. Mieszanka czosnku, cebuli i zmielonych orzeszków podsmażonych na sporej ilość tłuszczu, którego nikt tu nie szczędzi. Podobno w Birmie świadczy to o bogactwie. Pycha! Każdy z nas dostaje pełną miseczkę pasty, która do ryżu pasuje znakomicie.
Staruszka wraz z synem i Moonson’em jedzą osobno w kuchni. Po kolacji przyłączają się do nas. Kobieta ma na imię Male i ma osiemdziesiąt lat. Siedzi ze skrzyżowanymi nogami na podłodze i przyglądając się każdemu z osobna, żuje betel. Nagle wstaje i całkiem prężnym krokiem rusza do kuchni po swoją misę, do której wypluwa czerwoną ślinę, bez hamulców pozbywając się przy nas wyżutych resztek rośliny. W Myanmar prawie wszyscy dorośli żują betel i mają od niego potwornie zniszczone zęby. Ich usta są krwisto czerwone, a gdy się śmieją, ukazują swój wybrakowany uśmiech w całej okazałości. Gdy pytamy o czar tego specyfiku, wszyscy zapewniają, że chodzi tylko o smak, bardzo gorzki smak. IMG_9016Wierzyć nam się nie chce. Coś, co stało się tak silnym przyzwyczajeniem wśród tego narodu, musi mieć w sobie jakieś silniejsze działanie… może pobudzające. Postanawiamy, że następnego dnia trzeba go będzie spróbować.
Wynajdujemy w bagażu jakieś ostatnie przekąski i wykładamy wszystko na stół. Staruszka z zainteresowaniem przygląda się batonowi Mars. Podaję jej więc kawałek. Ostrożnie wkłada go do ust, smakuje przez chwilę, po czym zaczyna się trząść jak osika, a my wybuchamy śmiechem. Natychmiast nalewa sobie herbaty i zapija słodki smak, krzywiąc się przy tym niemożliwie. Moonson aż płacze ze śmiechu, powtarzając ‘za słodkie!’.
W oddali słychać śpiew lokalnej młodzieży. Moonson opowiada, że w okolicach święta Pełni Księżyca wielu młodych mężczyzn odwiedza swe wybranki, by im się oświadczyć. Tradycja nakazuje młodym wykonać powtarzający się śpiew, który ma charakter dialogu. Nasza gospodyni natychmiast podłapuje temat i zaczyna dla nas śpiewać, machając w górze rękami. Podekscytowana opowiada, że właśnie tak śpiewał dla niej mąż, a ona tańcząc odpowiadała mu w rytm melodii. ‘Dziś jeszcze nie wiem, przyjdź jutro… może jutro się zgodzę’.
‘Założę się, że była sexy, kiedy była młodsza’ szepcze Myra do Scotta, co jednak nie uchodzi naszej uwadze.
„Uspokój się Mongie!!! ” – szturcha ją Scott natychmiast. Mimowolnie wszyscy parskamy śmiechem. Na szczęście staruszka nie rozumie ani słowa…
Male pyta o nasz wiek i nie może uwierzyć, iż żadne z nas wciąż nie ma dzieci.IMG_9013-001
Po chwili przynosi zdjęcie swego męża, który umarł dwadzieścia lat wcześniej. Pokazuje nam też pierścionek zaręczynowy z rubinem, który jest na jej palcu od ponad sześćdziesięciu lat. Kolejne zdjęcie to stara fotografia Male, z czasów, gdy kobieta miała dwadzieścia lat.

‘Wiedziałam, że była sexy’ przyznaje Myra z zadowoleniem.
Male opowiada, że wprowadzili się do tego domu wraz z mężem czterdzieści lat temu. Jej syn jakiś czas po śmierci ojca i rozstaniu z żoną, wprowadził się do niej i tak żyją we dwoje. Bez niego byłaby zupełnie sama.
Zamyśla się na chwilę, po czym wspomina z tęsknotą swego męża. Mówi, że był bardzo otwartym i gościnnym mężczyzną. Z tego powodu zawsze, gdy odwiedzają ją goście, wyobraża sobie, że wraz z nimi przychodzi również małżonek. Zerkamy na siebie, niepewnie rozglądając się po obszernym pokoju. Zabawne, bo przy kolacji drzwi wejściowe same otworzyły się dwukrotnie! ‘Dziękuję, że przybyliście do mnie. To trochę tak, jakby i on mnie odwiedził.’ OK. Traktuję to bardziej symbolicznie. Uff… Zerka na ołtarzyk Buddy i kłania mu się nisko.
Zaraz po tym sięga po kolejny kawałek czekolady, tym razem jej konwulsje są już zdecydowanie słabsze, jednak i teraz natychmiast zapija smakołyk herbatą i płucze dokładnie usta.
Prosi, abyśmy pokazali jej banknoty z naszych krajów. Okazuje się, że po skompletowaniu zagranicznych pieniędzy, które przy sobie posiadamy, robi się tego niezła kolekcja. Male ogląda jeden po drugim uważnie i cieszy się przy tym jak dziecko. Unosi je nad głowę i kłania się przed ołtarzykiem Buddy. Moonson znów zanosi się śmiechem i wskazuje ruchem ręki, że kobieta jest trochę zwariowana. ‘Wierzy, że przykładając pieniądze nad głowę, będzie ich miała więcej w następnym życiu. Gdy wręczamy jej kilka z banknotów w prezencie, aż piszczy z radości i wykrzykuje, że jest dzięki nam bardzo szczęśliwa. Co do tego nikt nie ma wątpliwości.
Po chwili przynosi dla nas materace i pościel przepraszając, że nie są nowe. Obiecuje, że gdy przyjedziemy następnym razem, wszystko będzie nowiutkie. Zapewniamy ją, że wszystko jest idealnie, po czym rozkładamy legowisko. Zasypiając słyszymy w oddali dźwięki zaręczynowych pieśni.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

*
*
Website

*