Następne dni w Czengdu to czas totalnego odpoczynku, który w pewnym momencie przeradza się w niepokojący ZASTÓJ. Na zewnątrz całymi dniami leje, a nam ani w głowie organizowanie dalszej trasy, czy w ogóle myślenie o tym, co dalej. Potrzeba zatrzymania na kilka dni jest tak wielka, że przewodniki podróżne zajmujące w hostelu cały regał, nawet nie zerkają w naszym kierunku. Czy to przesyt doznań czy pogoda, coś sprawia, że największą przyjemność sprawia mi pisanie i przeglądanie zdjęć z dotychczasowej podróży.

I tak, w tym beztroskim lenistwie, pewnego wieczoru poznajemy Martina – Słowaka, który od kilku lat mieszka w Pradze. Pewnego wieczoru wybieramy się razem do klubu z muzyką tybetańską. Lokal mieści się na jednym z najwyższych pięter pewnego hotelu – bardzo ekskluzywne miejsce. A sam występ… No cóż, w najśmielszych oczekiwaniach nie spodziewaliśmy się takiego show!

Artyści jeden po drugim wychodzą na scenę i prezentują swój wokalny talent. Mają niesamowite głosy. Raz głębokie, niskie i bardzo przejmujące, innym razem przybierają tony radosne, takie szczebiocząco – piszczące. Nie mogę oderwać wzroku od ich różnobarwnych tradycyjnych strojów.

Co kilka kawałków wybiega na scenę grupa tancerzy i zdumiewa nas kolejnym wspaniałym układem choreograficznym. Piękne ruchy ciała płynące prosto z serca. Myślę o naszej Anecie (ale by Ci się spodobało kochana!). Po raz kolejny tego wieczoru wzruszam się do łez.

IMG_7758

IMG_7747

IMG_7734 Raz po raz ktoś z publiczności wstaje ze swojego miejsca. Z długim, żółtym szalem podąża w kierunku sceny, by nagrodzić artystę, który szczególnie go zachwycił. Martin przynosi dla każdego z nas po szalu i my też mamy szanse nagrodzić ulubieńców.

IMG_7625Długo się zastanawiam, bo każdy z artystów robi na mnie duże wrażenie. W końcu mój szal przypada pani z mniejszości tybetańskiej w Yunanie. Artyści schodząc ze sceny podchodzą do stolików publiczności z czarką w dłoni, by się przywitać i wspólnie napić. Znajoma opowiada nam o kolejnym artyście oraz regionie, z którego pochodzi, czy dialekcie, w którym śpiewa. Mówi, że wiele jest lokalnych odmian języka tybetańskiego i bardzo się od siebie różnią.  Bardzo chcielibyśmy pojechać do Tybetu, jednak raczej nam się to nie uda podczas tej podróży. Aby się tam dostać, trzeba oczywiście dostać pozwolenie, na które nie tylko się czeka, ale również kosztuje sporo pieniędzy. Poza tym wjazd do Tybetu jest możliwy tylko w ramach zorganizowanej wycieczki. To cholernie irytujące, że prawdopodobnie nic z tej kasy nie trafia do Tybetańczyków i jedynie Chiny czerpią z tego zyski. Chyba nie chcę się do tego ‘dokładać’. Cała sprawa polityki Chin wobec Tybetu to jakaś niemożliwie pokopana historia.  Następnego ranka ruszamy z Martinem na północ Syczuanu, na trek konny w okolicach miasta Songpan. 

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

*
*
Website

*