Gobi

IX

Wydmy Chongoryn Els

Jedziemy przez kilka godzin, krajobraz zmienia się stopniowo. Droga jak zwykle bardzo wyboista, więc rzuca nas na boki po całym samochodzie. Za oknami sucha ziemia, upstrzona gdzieniegdzie kępami traw i rozsypanymi kamieniami, w oddali skaliste góry.

IMG_2503

To Park Narodowy Gobi Gurwan Sajchan, którego nazwę tłumaczy się – Trzy Piękności Gobi. Obejmuje on grzbiety gór i doliny wschodniego krańca Ałtaju Gobijskiego. Mają wysokość sięgającą nawet 2600 m n.p.m. i obejmują trzy granie – Wschodnią, Środkową i Zachodnią – a więc trzy piękności.

IMG_2497
Przyglądamy się im w oddali, poza nim dookoła wciąż tylko niekończący się step po horyzont.
Monotonny krajobraz sprawia, że robi się sennie. Paweł z Buggym chwilami rozmawiają, a ja gapię się przez szybę. Od czasu do czasu na horyzoncie pojawia się jakaś zapomniana jurta ze stadkiem kóz dookoła. Czasem też pasterz na wielbłądzie pasie stado małych, włochatych zwierzaków – owiec lub kóz. Nagle Buggy zatrzymuje samochód, by pokazać nam w oddali coś, jakby wodę, zgromadzoną na polach, mówi, że to sól. Nie do końca rozumiemy, więc spróbujemy dociec po powrocie, czym było to miejsce. Wskazuje nam też na krzew sakury, czyli japońskiego krzewu, przyozdobionego małymi różowymi kwiatkami. IMG_2467 copy To jedyna roślina upstrzona kolorami w promieniu dziesiątek lub setek kilometrów. Poza tym krzewem tylko pojedyncze kępy suchych traw.
Nagle z lewej strony pojawiają się pierwsze łaty piachu, pagórki, a po chwili naszym oczom ukazuje się długa wydma. Świeci jasno swoim piaszczystym blaskiem. Gładka, delikatna, jakże inna niż szary, niemal brudny, kamienisty step.
Mijamy kilka maleńkich opustoszałych osad, jurt, czy ogrodzeń sugerujących, że ktoś tu kiedyś mieszkał, zanim przeniósł się w inne, dogodniejsze miejsce. Zatrzymujemy się przy jednej z osad z kilkoma nowymi budynkami. Buggy nawołuje, ale tam też nikogo nie zastajemy. Jedziemy jeszcze trochę, aż dojeżdżamy do samej Chongoryn Els. To już ponad 200 km na zachód od Dalanzadgad – ciągnące się na długość 100 kilometrów wydmy piaskowe o nazwie Khongoryn Els. Pięknie prezentują się te ogromne piaski na tle skalistych grani Ałtaju Gobijskiego. Ich szerokość to 5-7 km, a wysokość to miejscami nawet 300 metrów. Patrzymy na nie z odległości, stojąc przed naszym nowym domem. Osada to cztery jurty, kilka psiaków, kozy i stadko małych wielbłądków.  Zrywam się zachwycona, bo pierwszy raz w życiu widzę na własne oczy dzieci wielbłąda… IMG_2515Małe pluszaki wylegują się na słońcu. Zaraz po wyjściu z auta zostajemy zaczepieni przez mężczyznę mówiącego trochę po angielsku. Wdajemy się w krótką rozmowę o psiaku, który też przybiega, by nas powitać. Okazuje się, że facet zna Czterech Pancernych! Wskazuje na wilczura wyglądającego jak Szarik. Cieszy nas ta jego serdeczność i chwila rozmowy. Po wizycie w „Oceanie Pieniędzy” tutaj grunt jakoś wraca nam pod stopy. Buggy podchodzi do nas i mówi, że do celu mamy jeszcze 70 km. Pogoda się psuje, więc może warto zostać tu na noc, a jutro o świcie wyruszyć dalej przed siebie… Zgadzamy się bez zastanowienia. 

Wielbłądzie mamy wróciły właśnie z odległych pagórków w pobliżu śpiewających piasków, jak tłumaczy się mongolską nazwę wydm. Ku zadowoleniu maluchów, mamy pozwalają im przyssać się do piersi. IMG_2525U kóz podobna scena i wśród odgłosów pobekiwania odnajdują swoje własne mamy. Jeśli jakiś zawieruszy się w pobliżu obcego cycka, dostaje solidnego kopniaka i ucieka szukać swojej mamy, która również go nawołuje. Aż ciężko uwierzyć, że w tym tłumie wszystkie szkraby wcześniej, czy później, odnajdą swoje mamusie. IMG_2571

IMG_2573

Pogoda zaczyna się trochę psuć. Niebo zasłane chmurami robi się coraz ciemniejsze i wieje silny wiatr. Mimo tego postanawiamy wybrać się na spacer w pobliże wydmy. Dostrzegamy u jej stóp małe jeziorko, a w okolicy dużo bagnistego błota.

IMG_2530

W końcu robi się naprawdę zimno i nieprzyjemnie, więc decydujemy się wracać. Może jutro z rana przyjdziemy tu na dłuższy spacer. Koniecznie musimy wejść na wydmę! W końcu nie trzeba wyjeżdżać tak zaraz, z samego rana.. A jeśli będzie ładnie, może zostaniemy tu na dwie noce. Póki co, robi się niezła zawierucha. Dostrzegamy Bugg’iego, który już jedzie po nas swoim niebieskim pancernikiem. Kochany jest. Zawsze pojawia się we właściwym momencie.

Po powrocie do jurty przyglądamy się, jak trzech tubylców naprawia nam dach. Paweł przymocowuje drutem rurę do przyniesionego przez nich pieca. Wszyscy patrzą na Pawła zaskoczeni, że nie potrzebuje stołka. Jeden z nich, jak się później okazuje, właściciel ‘kempingu’, zerka raz po raz w stronę Pawła i pokazuje kolegom, jaki on wielki i silny.. Rurę bez stołka ot tak, przymocował! My tymczasem zachwycamy się jego tradycyjnym obuwiem. IMG_2567 Pewna kobieta okłada dach gumowym linoleum, wskakuje na jurtę, wbija kilka gwoździ i gotowe! Wciąż jeszcze zostaje całkiem spora dziura w okolicy samej rury, ale że niebezpiecznie byłoby otaczać rozgrzane żelazo linoleum, godzimy się i na taki efekt. Nasi nowi gospodarze siadają wygodnie na naszych łóżkach i próbujemy na migi nawiązać kontakt. Zaparzam kawę – ‘tę słynna herbatę z zachodu’, wysypuję garść polskich cukierków i już mamy niezłą ucztę :)

Pojawia się nasz kolega od Czterech Pancernych i służy za tłumacza. Opowiada o zwyczajach i zasadach panujących w jurcie. O tym, że jeśli potkniesz się o próg, wchodząc do jurty, jest to dobry znak. Natomiast wychodząc jest wręcz odwrotnie, więc aby ustrzec się przed strasznym pechem, po potknięciu trzeba zawrócić, zabierając ze sobą jakiś patyk, który koniecznie musi wylądować w piecu. Bóg ogień zadba wtedy o twoje bezpieczeństwo. Pytamy o kwestie stawania na progu jurty – dlaczego to taki zły znak i aż tak wielkie przewinienie? Nikt nie jest w stanie znaleźć na to wytłumaczenia, jednak każdy pamięta, jak będąc dzieckiem obrywał od mamy, jeśli nastąpił na próg. Buggy mówi, że nie raz dostał za to niezłe manto. 

Towarzystwo znika równie szybko, jak się pojawiło. Nikt nie dziękuje za gościnę. Przypomina mi się zasada, aby w Mongolii nie dziękować przy byle okazji, gdyż to niepopularne słowo może wprowadzić w zakłopotanie. Jak na złość mnie się wciąż ciśnie na usta i wszędzie wrzucam to swoje nieudolne ‘bayarlala’.

Urządzamy sobie tę naszą jurtę, rozpakowując się troszkę. Mamy nawet spiżarnię z kartonów! Paweł projektuje zlew ze starej butli po wodzie mineralnej. IMG_2648 W końcu ileż można polewać sobie nawzajem wodę z butelki, za każdym razem, gdy chce się obmyć twarz czy ręce. Wynalazek sprawdza się idealnie! Genialne :)

Jedzonko gotujemy na piecu, dokładając drewna raz po raz.. Do jurty wciąż zaglądają psiaki i kozy, mając nadzieję schować się w ciepełku. Na kolację znów proste danie, po wczorajszej kaszy gryczanej, dziś ziemniaki z marchewką… IMG_2636Niby nic, najprostsze produkty niczym specjalnie nie przyprawione, a smakują tutaj wyśmienicie. Nasze schorowane żołądki są nam wdzięczne za tak lekką kuchnię. Buggy wraca z jurty właścicieli i mówi, że nie czuje się najlepiej po zjedzonym mięsie wielbłąda. Mówi, że to jedyne mięso, którego za bardzo nie lubi. Pyta, czy może dziś zjeść z nami. Śmiejemy się, że po dwóch dniach jedzenia warzyw, z pewnością już tęskni za kuchnią swojej żony.

Wieczór jest piękny. Nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałam tyle gwiazd na niebie. Nie wiem, czy kiedykolwiek aż tyle widziałam. Jest ich tu jakoś więcej na tle czarnego jak heban nieba. Magia!

Mimo dziury w dachu i głośno powiewającej na wietrze folii, noc mija wspaniale.

 

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

*
*
Website

*