Do Tajlandii specjalnie nas nie ciągnęło. Bo taka turystyczna, popularna, bajkowa… Skoro wszyscy tam jeżdżą, to już wystarczający powód, abyśmy my nie musieli się tam znaleźć. Przecież na świecie tyle jest spokojnych i pięknych zakątków! Rzeczywistość ma oczywiście swój własny plan. Jak zwykle! I wyznacza nam trasę po swojemu. Paskudne choróbsko sprawia, że plan dwutygodniowego przejazdu północną częścią Tajlandii do Laosu spełza na niczym. Już przeprawa z Nyaungswe do granicy to totalna mordęga. Osłabiona chorobą w większości ją przesypiam. Paweł przy swoim wzroście też nie ma zbyt łatwo, gdyż lokalne autobusy przystosowane są zdecydowanie do azjatyckich rozmiarów. Wykończeni docieramy w końcu do Tajlandii.

IMG_9736

Na przejsciu granicznym w Myawaddy

Pierwszy tydzień spędzamy na odpoczynku w niezbyt atrakcyjnym Maesot. Zwiedzamy głównie…. szpital!
I uwierzcie mi – gdy przychodzi w podróży moment choroby, a wyjście z łóżka stanowi problem, powrót do cywilizacji naprawdę potrafi ucieszyć. Odrzucona przeze mnie Tajlandia, nie trzymając urazy, obdarowuje bardzo hojnie wszystkim, czego mi akurat trzeba – opieką zdrowotną, pysznym i higienicznie przyrządzonym jedzeniem oraz wieloma innymi wspaniałościami, o których chętnie Wam opowiem. Jak dobra matka tuli w ramionach i pozwala zdrowieć w czystej pościeli. Z podkulonym ogonkiem pokornie przyjmuję jej dary. Jakże często nasze przekonania o osobie czy miejscu są błędne! A los, no cóż, lubi przekornie o tym przypomnieć. Paweł, mimo mijających dni, czeka cierpliwie, aż wydobrzeję.
Tajskie szpitale bardzo nas zaskakują – prawie nie różnią się od tych w Europie. No chyba że ceną! Za USG, badania krwi, próbki, dwie wizyty lekarskie płacimy w sumie 930 batów (a to około 20 funtów, czyli trochę ponad 100 zł!). Nic dziwnego, że wielu turystów przyjeżdża tu, by się leczyć. ‘Medical turism – jak określają swój pobyt poznani Niemcy – jest w Tajlandii bardzo popularny’. Przyjechali tu na leczenie zębów. Trzeba przyznać, że moja odporność wybrała sobie idealny moment na rozleniwienie. Ostatecznie zdiagnozowano u mnie dyzenterię, czyli czerwonkę. Kuracja antybiotykowa zdecydowanie poprawia mój stan, a gdy nabieram więcej sił, przedostajemy się do Chiang Mai. Tam decydujemy się na dłuższy przystanek i pełną rekonwalescencję. Dostarczam sobie witamin, pijąc świeże soki, a przy tutejszym jedzeniu apetyt wraca szybko.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

*
*
Website

*