Rzeka Li

I

Guilin

Do stolicy prowincji Guangxi przyjeżdżamy o świcie. Konduktor budzi nas żądając plastikowych kart. W Chinach podróżując pociągiem z miejscami sypialnymi, chwilę po wejściu do pociągu oddaje się konduktorowi bilet i ten wymienia go na plastik. Przechadza się po przedziałach z wielkim folderem i porządkuje wszystkie bilety podróżnych w swoim kajecie. A gdy przychodzi docelowa stacja, nie ma ryzyka, że podróżny ją prześpi. ‘Kanar’ przychodzi na godzinę wcześniej, by dokonać kolejnej wymiany. Nie do końca rozumiemy cel tego zabiegu, podobnie jak wielu innych w Chinach, jednak najważniejsze jest to, że zawsze docieramy do celu. Początkowo nastawialiśmy budziki, ale szybko okazało się, że jest to zupełnie zbędne i mogliśmy spokojnie cieszyć się podróżowaniem ‘bez zegarka’. Czytać książki, spać, nawiązywać znajomości…

Samo Guilin liczy sobie około miliona mieszkańców. Jego nazwa oznacza dosłownie ‘Las Cynamonowców’, co oczywiście oznacza dużą ilością drzew cynamonowych w mieście, których zapach dodaje mu bardzo uroku.  Położone jest nad brzegiem rzeki Li, wzdłuż której ciągnie się długa, spacerowa aleja drzew, a przy niej ulica, po której, jak zwykle w Chinach, sunie mnóstwo pojazdów. Trochę zaspani jedziemy taksówką do hostelu. Tam czeka nas miłe zaskoczenie. Otóż zostaje nam przydzielony przestronny pokój z potężnym łożem i… Uwaga! Z ogromną łazienką, której sporą część zajmuje wanna! Ja zdaję sobie sprawę, że zachwycanie się pokojem w hostelu, w krainie takiej jak Guangxi, jest co najmniej nie na miejscu, ale po kilku dniach spędzonych w Hong Kongu, gdzie każdy metr kwadratowy jest cenny jak złoto i dodatkowo po dwóch miesiącach tułaczki bez wanny, a niejednokrotnie też bez bieżącej wody, uwierzcie – taki widok potrafi ucieszyć.

Na dworze zrywa się właśnie potężna ulewa, więc zaczynam wierzyć, że ktoś to chyba specjalnie tak zaplanował, żebyśmy nie wychodzili z hotelu i zwyczajnie pobyczyli się w tym pięknym luksusowym pokoju.

Poza miłymi niespodziankami, miasto serwuje nam też parę pechowych przygód (no cóż, równowaga musi być zachowana). Otóż po krótkiej drzemce, wracając z pralni na szóstym piętrze, postanowiłam zjechać na plecach po świeżo umytej klatce schodowej (nieźle gruchnęłam, aż mi się w głowie zakręciło).  Paweł natomiast podczas wieczornej przejażdżki rowerowej urządził sobie jednoosobowe zawody w skokach przez kierownicę. Nasze dość oryginalne sposoby na spędzanie wolnego czasu w Guilin kończą się jednak szczęśliwie, bo poza potłuczeniami i siniakami nikomu nie stało się nic poważnego. Ot, taki dzień. Pochmurny i trochę pod górkę. Z powodu nieustającego deszczu nie udaje nam się wiele zobaczyć i właściwie jedyną rzeczą, którą tego dnia zwiedzamy, jest wzgórze przy Skale Słonia.  

IMG_6053

 Wspinamy się na skałę, a tam widok na miasto i charakterystyczne góry w oddali…

IMG_6063

IMG_6080

IMG_6044

Na obiad specjalności tego regionu, a więc ryba przyrządzona z warzywami i tofu (zwana Beer Fish).

Przed restauracją miski oraz wielkie akwaria z rybami i każdy może wybrać, co trafi na jego talerz. Zdajemy się jednak całkowicie na wybór kucharza. I muszę przyznać, że fakt, iż właśnie pozbawiamy życia biedną rybę, która jeszcze przed chwilą pływała, zrobił na mnie potężne wrażenie. Oczywiście była smaczna, ale przy każdym kęsie zerkałam w stronę wielkich akwariów. Cóż za hipokryzja! O ile łatwiej jest robić zakupy w rybnym – a przecież to dokładnie to samo! 

IMG_6050

Po kolacji jeszcze wycieczka rowerowa po mieście. Okolice nad rzeką jak również malutkie jezioro przy Dwóch Pagodach wyglądają uroczo.

IMG_6129

Nie zatrzymujemy się tu jednak długo. Zmierzamy prosto na dworzec kolejowy, gdyż musimy kupić bilet do Chengdu na weekend. Umówiliśmy się tam z Małgo, która korzystając z wolnego weekendu, przyleci wraz z Meiling i Sherey spotkać się nami.

Na dworcu okazuje się, że w Guilin nie można kupić na stacji biletu z większym niż trzydniowe wyprzedzeniem. Nigdzie wcześniej nie spotkaliśmy się z takim problemem. Można go kupić w Internecie lub za pośrednictwem agencji, której jednak nie udaje nam się tu znaleźć. Ostatecznie dopiero w hostelu pewna Chinka ratuje nas z opresji, użyczając swojej karty i biorąc od nas gotówkę. Nie chciała przyjąć ani grosza w podziękowaniu, ale pudełko czekoladek bardzo ją ucieszyło. A my w posiadaniu biletów na dalszą część podróży, możemy jutro spokojnie jechać na kilka dni do Yangshuo i cieszyć się słynnym krajobrazem rzeki Li.

 

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

*
*
Website

*