Wioska Banna
Wieczory są bardzo długie, gdyż słońce zachodzi już o 18. Mieszkańcy wioski Banna gromadzą się przy ogniskach przed swymi domami , by wspólnie pożegnać dzień.
Zewsząd słychać śmiech i rozmowy. Przysiadamy się do ogniska u naszych gospodarzy, a Ci proponują ciepłą herbatę. Już około ósmej wieczorem wszyscy kładą się spać i życie we wsi zamiera.
Gospodyni
Jest jeszcze ciemno, gdy koguty zaczynają zaciekłą dyskusję z różnych krańców wioski. Jeden po drugim zaznacza swoją obecność głośnym kukuryku. Bambusowe ściany chaty przepuszczają każdy dźwięk, przez co odgłosy zwierząt słychać, jakby przechadzały się tuż przy materacu. Bawi mnie ta kogucia poranna pogawędka i jakoś odechciewa mi się spać. Gdy w końcu przyzwyczajam się do tych dźwięków, udaje mi się jeszcze na chwilę zasnąć. Niedługo potem budzą mnie rozmowy przechodzących obok naszej chaty dzieci. Siadam na schodku przed domem i obserwuję, jak wioska budzi się do życia.
Całe rodziny ruszają w pole, trzymając w dłoniach narzędzia. Umawiamy się z gospodynią na ceny noclegów i posiłków. Jest bardzo zadowolona słysząc, ze chcemy zostać na kilka dni. Gotuje dla nas na przemian warzywny rosół z makaronem ryżowym lub ryż z warzywami. Czasem jajko sadzone. Dokładnie tym żywią się na co dzień tutejsi mieszkańcy. Są też smakołyki, które każdego dnia przynoszą do domu dzieci. Każdego wieczoru zastawiają na polach pułapki, a o poranku zbierają to, co udało się w nich złapać. W ciągu dnia urządzają też połowy w pobliskiej rzece. Przyswajając tajniki polowania lub łowienia, dumnie dostarczają do domu drobne przekąski – myszki, ptaki i inne pyszności. Pewnego ranka syn naszych gospodarzy przynosi z pola szczura i piecze go w ognisku. Po chwili cała rodzina zbiera się wokół ognia, a syn puszy sie jak paw widzac zadowolenie bliskich.
Każdy urywa po kawałku i delektuje się przysmakiem. Patrzę, jak ogon zwierzątka znika w ustach ojca, niczym długi makaron. Brrr… Wysuwa dłoń w moją stronę, częstując kawałkiem nogi. Wzdrygam się i odmawiam grzecznie, starając się przywdziać ten najsłodszy z moich uśmiechów. Rodzina patrzy na nasze zaskoczone twarze i wybucha śmiechem.
W ciągu dnia wioska pustoszeje, gdyż wszyscy pracują w polu. Postanawiamy spędzić trochę czasu nad pobliską rzeką. Na miejscu okazuje się, że mamy towarzystwo. Kilkoro dzieciaków z wioski łowi ryby. Chłopiec w masce nurka stoi po kolana w wodzie, zanurzając tylko głowę.
Harpunem trafia małe rybki. Gdy już coś złapie, wkłada zdobycz do koszyczka umocowanego na pasie.
Dziewczynki próbują połowów za pomocą plastikowych reklamówek. Gdy spostrzegają nas na brzegu rzeki, natychmiast przybiegają, pochwalić się osiągnięciami. Po chwili bawimy się w najlepsze, a brak wspólnego języka znów nie stanowi problemu.
Jest gimnastyka, tańce, lekcje gry na perkusji, polowanie na motyle…
… i oczywiście niezapomniana lekcja wynajdowania robaków w krowim łajnie
Około 16-tej cała wioska wraca z pola i zmierza w stronę rzeki, by zażyć kąpieli. Kobiety z jednej strony rzeki, mężczyźni z drugiej. Nasza gospodyni macha do nas zapraszającym gestem. Nie zastanawiając się ani chwili, ruszamy po ręczniki i przyłączamy się do tej wspólnej kąpieli. Kobiety owinięte materiałem myją się dyskretnie. Nie mogę się nadziwić, jak im to sprawnie wychodzi. W wiosce tylko niektórzy mają studnie przy domu. Większość przynosi wodę z rzeki lub czerpie ją ze wspólnego kraniku niedaleko sklepu. Kąpiel w rzece wydaje się więc najlepszym rozwiązaniem.
Szybki wieczorny posiłek i znów zapada zmierzch. Rodzina , podobnie jak pierwszego wieczoru, gromadzi się wokół ogniska. Szkoda nam, że nie rozumiemy, o czym ze sobą rozmawiają i że nie udaje nam się w żaden sposób przyłączyć do ich rozmowy. Wymieniamy uśmiechy i serdeczne spojrzenia, i wcale nie potrzeba niczego więcej. Spokój tego miejsca powoduje, że wszystko wydaje się właściwe takie, jakie jest.