Siedzę akurat w hostelowym barze, z nosem wbitym w ekran komputera, całkowicie nieobecna i pochłonięta wybieraniem zdjęć do kolejnego wpisu, gdy jak ze snu, budzi mnie znajomy głos jednej z dziewczyn z recepcji. Zaprasza do stołu. W każdy piątek w Lazy Bones przyrządza się Hot Pot, czyli typowe dla Syczuanu danie. To gorący gar ostrego rosołu, do którego wrzucić można tak naprawdę wszystko. Przysmak wywodzi się z Mongolii, gdzie w ten sposób jedzono głównie mięso. Podczas rządów dynastii Tang przedostał się do Chin i tu urozmaicono recepturę o warzywa, tofu, owoce morza… Rozpowszechnił się w czasach Mao. W 1958 roku chiński przywódca zakazał przygotowywania posiłków w domach, a wszystkie metalowe przybory kuchenne nakazał przetopić na stal. Trudna sytuacja ekonomiczna spowodowała, że nie było ani środków ani czasu na przygotowywanie posiłków. Powstawały więc kantyny, a w nich jak najoszczędniej przyrządzano posiłki, obdzielając nimi mieszkańców komun. Hot pot był więc częstym daniem. Do kotła wrzucano to, co akurat było dostępne.
Gar ląduje na samym środku stołu, dookoła talerze ze wszelkimi możliwymi dodatkami: kalafior, brokuły, korzeń lotosu, ziemniaki, kapusta, cały wybór grzybów, tofu, długi makaron, czyli tutejsze nudle, oraz dodatki: szczypior, czosnek, przyprawy… W wielu miejscach serwuje się też wszystkie możliwe odmiany mięsa. Każdy wybiera sobie ulubione dodatki, po czym zanurza je przy pomocy pałeczek w garze i czeka aż się podgotują. Ze słono-ostrym rosołem trafiają do miseczek. Sam wywar ma w sobie oczywiście mnóstwo chilli oraz syczuańskiego pieprzu. Typowe dla tego regionu kuleczki pieprzu pozostawiają na ustach i języku uczucie odrętwienia i mrowienia i na chwilę pozbawia smaku i czucia. Może chodzi o to, by regularnie przerywać jedzenie, odczekać aż czucie powróci, a w międzyczasie zająć się rozmową z tymi, którzy oczekują na swoje gotujące się dodatki. Na pewno warto przyzwyczaić się do tej specyficznej przyprawy jako że znaleźć ją można w większości tutejszych potraw. Hot pot to nie tylko jedzenie i posiłek jako taki, to znacznie więcej. Tutaj to wydarzenie towarzyskie, do którego przyłączają się kolejne osoby. Pośród rozmów i śmiechu po prostu spędzają razem czas. Dawniej, gdy ludzie jedli wspólnie w lokalnych komunach i nikt nie gotował w domu, taki sposób przyrządzania posiłku bardzo oszczędzał czas i energię.
Dziś jednak chyba wszyscy zajęci, bo przy stole poza mną tylko obsługa hostelowa. Dziewczyna z recepcji opowiada, że organizują wspólny posiłek w każdy piątek.
W restauracjach hot pot serwowany jest na ostro lub delikatniej, zależnie od upodobań. Jednak tradycyjnie powinien być ostry. Często posiłkowi towarzyszy skromny występ opery syczuańskiej z artystami w pięknych kolorowych strojach i makijażu.
Ja najbardziej lubię hot pot uliczny. Na zewnątrz małych lokali wystawiony jest stragan z dodatkami, w lodówce też warzywa, ryby, tofu czy mięso… Wybierasz dodatki, po czym siadasz przy jednym z dziesiątek niskich stolików przed lokalem i zaczyna się uczta. Dookoła gwar i wrzawa, ulica tętni życiem.