Huashan to jedna z pięciu chińskich świętych gór taoizmu. Góra ma pięć szczytów, a najwyższy mierzy 2160 m n.p.m. Mówi się, że to jeden z najniebezpieczniejszych szlaków dla turystów w Chinach.
Góra oddalona jest od X’ian o jakieś 120 kilometrów. Docieramy tam z Pawłem i Chackiem pociągiem i po szybkim zakwaterowaniu w pobliskim hostelu, ruszamy w stronę góry. Po drodze u bramy wejściowej lokalni sprzedawcy jak zwykle oferują nam zakup map, rękawic oraz wszystkiego, co ‘niezbędne’ podczas wędrówki. Początkowe podejście zupełnie łagodne, niczym droga spacerowa w parku, wybrukowane i otoczone poręczami.
Tylko wielkie granitowe skały przypominają, że jesteśmy w górach. Z czasem jednak robi się bardziej stromo. Droga prowadzi przez gęsty las, mijamy świątynie buddyjskie, które wabią swoim spokojem. Huashan jest religijnym miejscem kultu już od II w. p. n. e.
To idealne miejsce dla złapania oddechu. I rzeczywiście w pewnym momencie robi się naprawdę stromo, a podejście staje się coraz trudniejsze. Wąskie schody pełne są turystów, głównie z Chin. Góra jest tu bardzo popularnym celem podróży. Mijamy też miejscowych tragarzy. Na ramionach mocują długi kij i niczym na szali z dwóch stron wieszają towar. Niektórzy sprzątając szlak, znoszą też w ten sposób śmieci pozostawione przez turystów.
W końcu docieramy do Kanionu Tysiąca Stóp, który jest jedyną drogą prowadzącą na północny szczyt Huashan. Jest to szczelina między dwiema skałami, wzdłuż której wykuto schody.
Podejście jest już całkiem pionowe (90 stopni). Jeszcze trochę schodów i tak, po kilku godzinach wędrówki, docieramy do Północnego Szczytu.
Rozpościera się stąd piękny widok na góry, obrośnięte skały i rozłożyste korony drzew. Jest jednak bardzo tłoczno. Dla mnie wycieczka niestety kończy się tutaj. Decyduję się wracać na dół wyciągiem kolejowym, gdyż nie czuję się tego dnia najlepiej.
Paweł i Chacko chcą jeszcze dotrzeć do zachodniego szczytu, jednak muszą się pospieszyć. Niemożliwym jest przed zapadnięciem zmierzchu zejść z góry pieszo, a do zamknięcia wyciągu zostało półtorej godziny. Mniej więcej tyle powinien zabrać im trek na Zachodni Szczyt, więc szybkie pożegnanie i panowie ruszają dalej. Jak później opowiadali i sądząc po zdjęciach, widoki stamtąd są jeszcze piękniejsze.
I mała rada dla tych, którzy planują odwiedzić Huashan. Na górze są domy gościnne, a ceny niewiele wyższe niż w mieście, więc warto wędrować bez pośpiechu i zostać tam na noc. Nam się to nie uda, gdyż na rano mamy już kupione bilety do Luoyang. Zdecydowanie warto na Huashan poświęcić więcej czasu.
Droga powrotna kolejką mija oczywiście błyskawicznie. Po dwudziestu minutach przejażdżki jestem już u stóp wielkiej góry. Ponieważ wyciąg dociera z jej innej strony, próbuję zlokalizować, gdzie się kierować, by dotrzeć do hostelu. Na pomoc przychodzi miejscowy mężczyzna. Z mapy szybko orientuje się, gdzie chcę dotrzeć, po czym wskazuje ręką kierunek i idzie ze mną. Skręcamy w jedną z bardziej tłocznych uliczek w mieście, a on witając się z mieszkańcami, opowiada wszystkim skąd jestem i dokąd idziemy. Czuję się jak na prywatnej audiencji. Po dziesięciu minutach spaceru rozpoznaję już okolicę, więc proponuję, że dalej pójdę sama, jednak on uśmiecha się tylko i rusza dalej przed siebie. Pod hostelem zanim mnie pożegna, upewnia się, czy to na pewno tutaj, po czym macha ręką na pożegnanie i znika. Dobry duszek. Wzruszona jestem tym, ile czasu mi poświęcił i z jaką radością pełnił rolę przewodnika, niczego nie oczekując w zamian. Właśnie tę serdeczność i chęć niesienia pomocy uwielbiam w Chinach. Nie wiem, czy istnieje inny kraj, w którym czuję się równie bezpiecznie.