Gobi
XIII
Jagai
Plecaki na plecach, jedzenie też spakowane. Jeszcze kilka butli wody, tak na wszelki wypadek, w końcu dookoła tylko step, a my mamy przed sobą jakieś 20 kilometrów. No i nie wiadomo, co się stanie po drodze. Wyobraźnia podpowiada niestworzone historie…
Nagle rozlega się jakiś dźwięk. Jakby silnik samochodu gdzieś w oddali. Pojawia się iskra nadziei. Od trzech godzin nie było tutaj żywej duszy… A jednak! W naszym kierunku nadjeżdża jeep. Wow! A byliśmy już przygotowani na najgorsze. Buggy rozmawia z kierowcą, wykonują jakieś telefony, po czym samochód odjeżdża. Dostajemy cynk, żeby wrzucić bagaże z powrotem do auta. Czekamy na pomoc, która ma nadjechać…
I rzeczywiście, po 20 minutach przyjeżdża na motorze mężczyzna ubrany w tradycyjny mongolski del przepasany pasem i w takim, jakby kowbojskim kapeluszu. Nasz wybawca zeskakuje z motoru, a w dłoni trzyma… Uwaga…
katoszik! Witamy się z nim z radością. Po chwili zjeżdża się jeszcze kilka innych osób i całą gromadą dopingujemy Buggiemu przy wymianie katoszika. Chwila prawdy. Przekręca klucz w stacyjce. Wrrrrr… Jest!
Trzeba to uczcić. Paweł wyjmuje wódkę i pijemy wspólnie w kręgu, mongolskim zwyczajem podając kubek prawą ręką, a lewą podtrzymując prawy łokieć. W Mongolii pije się z czarki arczi, więc nasz kubek z termosu o kształcie miseczki idealnie się do tego nadaje. Upija się tylko troszeczkę i za każdym razem, po wypiciu, podaje się kubek gospodarzowi (w tym wypadku był nim Paweł), który dolewa do pełna, by nigdy nie zabrakło w arczi napoju. To symbolizuje obfitość i dostatek. Przyglądam się z zaciekawieniem tej ceremonii. Mężczyźni umaczają serdeczny palec w wódce i skrapiają ziemię dookoła siebie, mówiąc coś jakby: ‘Ajni antynziarcam ulci teveg’. Skrapianie wódką ziemi w cztery strony świata, to gest, który ma przynieść szczęście, a wypowiada się różne słowa zależnie od sytuacji. Wybawcy życzą nam w ten sposób szczęśliwej drogi. Po chwili wsiadamy do auta i ruszamy razem, a po pół godzinie jesteśmy na miejscu – u Jagaja, który okazuje się być mężczyzną w mongolskim delu i kapeluszu.
Oto właśnie Jagai – brat Ogi. Zaprasza nas do jurty, po czym ceremonialnie wyjmuje tabakierkę i częstuje nas tabaką. Tradycyjny mongolski gest witający przyjezdnych. Jesteśmy zaszczyceni!
Każdy młody Mongoł w wielu osiemnastu lat dostaje swoją własną tabakierę, a przy okazji różnych świąt i odwiedzin częstuje nią gości. Tabaka jest bardzo orzeźwiająca, jej zapach czuję jeszcze przez jakiś czas. Żona Jagaja częstuje nas herbatą sutej czai, a po chwili krąży z rąk do rąk piękne srebrne arczi z ukwaszonym mlekiem wielbłądzim.
Smakuje trochę jak bardzo kwaśny jogurt o silnym zapachu zwierzęcia. Podczas tego uroczystego przywitania Buggy zyskuje nowa ksywę – Katoszik.