Chiang Dao
I
Jaskinia
Czy można wyobrazić sobie piękniejszą muzykę do snu niż cykady i rechotanie żab w okolicznych oczkach wodnych? Można! Wystarczy do tych głosów dołączyć pochrapywanie jednego z gości dobiegające z sąsiedniego domku – i mamy wymarzony koncert nocny! Zatrzymaliśmy się u Malee, miłośniczki przyrody (Malee Nature Lovers) w jej małej osadzie domków letniskowych, gdzie na wyznaczonym poletku rozbijamy namiot. Malee mieszka tu wraz ze swoim mężem Kurtem, pochodzącym ze Szwajcarii. Codziennie piecze dla gości świeży, chrupiący chleb i przyrządza inne wspaniałości, które unoszą się zapachem po całym ośrodku. Jest tylko jeden problem – wszystko to jest strasznie drogie! To jedyny szkopuł w mało popularnych miejscowościach, gdzie brak infrstruktury turystycznej. Tak więc do Chiang Dao tylko z namiotem!
Jest to małe miasteczko oddalone o 100 kilometrów na północ od Chiang Mai. W górskiej wiosce, nieopodal, znajdują się znane w tym regionie jaskinie Chiang Dao. Panują w nich równie egipskie ciemności jak na naszym polu namiotowym, z tym, że w pieczarach zamiast gwiazd – wysyp nietoperzy. Przy świetle lampy naftowej przeciskamy się wąskimi korytarzami zwiedzając kolejne pomieszczenia przyozdobione stalagmitami i stalaktytami. Bezskutecznie próbuję sobie przypomnieć, które z nich zwisają, a które pną się od ziemi w górę. Oglądamy skały o najdziwniejszych kształtach – są słonie, lwy i kwiaty lotosu. Jest też wielka harmoszka… może raczej organy, które mogłyby służyć za wzór Gaudiemu. Te tutaj stworzyła sama natura. Prawdziwe dzieło sztuki. Paweł wygrywa na nich melodię, która niesie się echem po jaskini. Z jednej ze ścian zerka na mnie sporej wielkości pająk, który, mimo że do pięt nie dorasta Heshe’iemu i tak powoduje, że wzdrygam się mimowolnie. To pierwszy taki okaz, od kiedy wyjechałam z Bhagsu. Zerkam na Pawła, który przygląda mi się bacznie. No tak, tamta przygoda do czegoś zobowiązuje… Gocha, weź się w garść! Na koniec docieramy do jaskini śpiącego Buddy. Jest w niej ołtarz, przy którym palą się kadzidła. Mimo iż jesteśmy głęboko pod ziemią, miejsca przy jarzeniówkach porośnięte są mchem i paprociami. Wilgoć i odrobina sztucznego światła w zupełności im wystarcza. Napotykamy stado nietoperzy. Usadowiły się na suficie jednego z pomieszczeń i wiszą tak głowami w dół, tworząc harmonijny wzór.
Gdy wychodzimy z jaskini, słońce wreszcie wychodzi zza chmur i robi się cieplej. Tu w górach pogoda nie rozpieszcza jak w Chaing Mai. Każdy promień słońca to skarb. Wskakujemy na rowery i ‘najpiękniejszą drogą Tajlandii’, jak nazywają ją tutejsi mieszkańcy, ruszmy do gorących źródeł.
Betonowe wanny, postawione tu prawdopodobnie przez okolicznych mieszkańców, usytuowane są tuż przy górskiej rzece, wśród porośniętych mchem konarów wielkich drzew. Gorąca woda spływa do źródeł ze wzgórza. Naprzemienna kąpiel w baniach oraz lodowatej rzece, to prawdziwe orzeźwienie. Okolica jest cudna i chętnie zostalibyśmy tu do wieczora, gdyby głód nie przypomniał nam o ‘bożym świecie’.