W samym Kalaw spędzamy zaledwie dwa dni, choć coś sprawia, iż moglibyśmy zadomowić się tu na dłużej. Małe miasto z usytuowanym w samym centrum typowym birmańskim bazarem, na którym można dostać dosłownie wszystko. Okalają go ulice pełne domów, sklepów, jadłodajni i oczywiście agencji turystycznych, oferujących piesze wycieczki do Inle Lake.
Dodatkowo nad otaczającymi centrum ulicami, złocą się czubki pagód. Ulice są puste i spokojne, żadnych klaksonów czy wariackiego pędu. A najczęstszym słyszanym dźwiękiem jest… dźwięk bębnów, gongów i grzechotek. Jest początek listopada i wielkimi krokami zbliża się coroczne święto Pełni Księżyca. Mieszkańcy Birmy przygotowują się do niego z dużym wyprzedzeniem. W niewielkich grupach spotykają się w swych domach na próbach muzycznych, po czym wieczorną porą wychodzą procesjami na miasto. Często towarzyszy im mnich z lokalnego klasztoru, który do wielkiej misy zbiera jedzenie i datki. Podobno podczas tego święta mieszkańcy są szczególnie szczodrzy. Spacerując ulicami Kalaw i obserwując jego spokojny rytm, nagle dociera do nas dźwięk perkusji, którą z każdym krokiem słychać coraz głośniej. Podążając za dźwiękiem, trafiamy do małego garażu, w którym akurat odbywa się próba. Jak się okazuje, lokalna rockowa kapela też przygotowuje się do festiwalu. Peace Viper ma zagrać 6 listopada na stadionie w Kalaw. Brzmienie jest jednak zdecydowanie cięższe niż gongi i grzechotanie ulicznych muzyków.
Tuż obok nepalska knajpa Everest, do której już od wczoraj próbujemy dotrzeć, by przypomnieć sobie smak naszego ulubionego Dal Bhat. Internet jest tu wyjątkowo dobry, więc korzystając z okazji, sprawdzamy, co na świecie słychać… O! Basia i Darek kilka dni temu zakończyli swą wyprawę po Mustangu w Nepalu! Dosłownie przed chwilą podzielili się fotograficzną relacją z swego treku rowerowo – pieszego. Przy tych zdjęciach z Nepalu, Dal Bhat smakuje jeszcze lepiej. Co za synchronia!
W tle wciąż dźwięk Peace Viper z garażu nieopodal. Paweł wystukuje rytm palcami na stole… Zajęta tworzeniem podsumowania akcji Pagan, nawet nie zauważam, gdy Paweł znika.
Nagle słyszę znajomy sposób gry… To musi być Paweł. Zrywam się z krzesła i pędzę do garażu. Nie myliłam się. Za bębnami Pi Dżej we własnej osobie.
Wieczorem wracając ze znajomymi z kolacji, ponownie spotykamy ‘naszą’ kapelę. Chłopaki wracając z próby, podjeżdżają do nas na motorze. Pytają, czy Paweł będzie jutro na próbie…
No tak, nie bez powodu czujemy się w Kalaw jak u siebie i chętnie zostalibyśmy tu dłużej. Jednak z rana ruszamy dalej. Czeka nas trzydniowa wędrówka nad jezioro Inle.