Kerala
I
W tutejszym języku malayalam ‘Kera’ oznacza ‘kokos’. Nic dziwnego, bo wybrzeże całe przystrojone jest palmami kokosowymi. Cóż za egzotyka.
Przypominamy sobie z Pawłem, że to przecież stąd pochodzi Chacko, z którym drogi przecinały nam się już kilkakrotnie. Gdzieś tu niedaleko pewnie mieszka jego rodzina. Rozmawiając z nim jeszcze w mongolskiej jurcie nie raz poruszaliśmy temat keralskich upałów. W życiu jednak nie przyszłoby nam do głowy, że niebawem się tu znajdziemy, a tu proszę…
W naszych planach o Indiach w ogóle nie było wtedy mowy. Z Chin chcieliśmy się kierować prosto do Laosu i lądem przemierzać Azję Południowo – Wschodnią. Pora deszczowa pozmieniała nam plany. Jeszcze w Czengdu pojawił się pomysł, by przeczekać gdzieś monsun. Wybór padł na Indie. Paweł właśnie w Kerali znalazł interesujący go kurs dotyczący systemów Linux, więc i ja zaczęłam się rozglądać się za czymś związanym z jogą.
Natychmiast wysłaliśmy Chackowi maila, by podzielić się wspaniałą nowiną. Zastanawiamy się, jak potoczyła się jego podróż po naszym ostatnim spotkaniu, gdy wspólnie zdobywaliśmy szczyt Huashan. Chacko miał przed sobą Tybet. Myślał też o odwiedzeniu Nepalu, który bardzo mu polecaliśmy. Ciekawe, gdzie jest… Może już wrócił do Stanów?
Za każdym razem po dotarciu do nowego miejsca, zabiera to trochę czasu, zanim człowiek poczuje się ‘u siebie’. Czasem więcej, czasem mniej… Są miejsca, w których to pojęcie zupełnie nie istnieje, bo nie ma takiej potrzeby. Są i takie, w których chcesz zatrzymać się na dłużej i pojawia się ochota zadomowienia. Stopniowo zapuszczasz korzenie, zapominając na chwilę, że przyjdzie moment, kiedy będzie trzeba znów spakować plecak. Kolejne miejsce i znowu to samo. W końcu nabierasz coraz większej wprawy w otwieraniu się na nowe i zostawianiu tego, co zdążyłeś pokochać. Z czasem widzisz, że każde miejsce ma w sobie ogromny potencjał i tylko od nas zależy, co z tym zrobimy.
Po wyjeździe z Chin pojawia się mały szok kulturowy przy zamianie uporządkowanego chińskiego rytmu na chaos Indii. Jakoś ciężko mi uwierzyć, że i tutaj poczuję się kiedykolwiek jak u siebie.
Fort Kochi to mała wyspa na południowo-zachodnim wybrzeżu Indii, w pobliżu miasta Cochin. Aż trudno mi uwierzyć w znaczenie nazwy tego miasta. Otóż ‘Co-chin’ można przetłumaczyć jako ‘jak Chiny’! Prawdopodobnie nazwa sięga korzeniami XIV w., gdy przebywali tu Chińczycy. Pozostałością są chińskie siatki rybackie, które wciąż wznoszą się majestatycznie na brzegach wyspy.
Połowy za pomocą tak zwanych ‘Chinese nets’ są teraz głównie atrakcją dla turystów, gdyż sposób ten w obecnych realiach jest stosunkowo mało efektywny, a przy tym wymaga sporo pracy…
W XVI w. natomiast region ten podarowany został Portugalczykom, którzy przez 160 lat kolonizowali te tereny. Później byli tu też Holendrzy i Brytyjczycy, czego śladów na wyspie jest całe mnóstwo.
Przeprowadzamy się dwukrotnie, zanim udaje nam się znaleźć kąt na dłużej…
Trzypokojowe mieszkanie z kuchnią. Mimo bardzo wnikliwych poszukiwań od razu widać, że nie obejdzie się bez szorowania oleistych powierzchni, ścierania kurzy i wietrzenia zawilgoconych pomieszczeń… Już w zeszłym roku podczas zaledwie tygodniowego pobytu w Indiach przekonaliśmy się, że poziom tolerancji na brud jest tu dużo wyższy niż gdziekolwiek indziej. Wyjścia są dwa – przyzwyczaić się lub walczyć z wiatrakami. Walczę więc jak lew!
Paweł natychmiast wpada w wir nauki i zajęć, a ja zakasuję rękawy i z uporem maniaka walczę z plagą much, z mrówkami i ciągłym zapachem wilgoci. Z pomocą przychodzą jaszczurki, które wyjadają całe mrowiska, zmierzające w stronę owoców. Na potężne bzyczące muszyska też znajduję sposób. Po wyszorowaniu kolejnego przypalonego garnka, zniecierpliwiona nabieram głęboko powietrza… Zerkam do skrzynki mailowej nagradzając się za ciężką pracę z nadzieją, że czeka tam na mnie jakiś ciepły mail od rodziny czy przyjaciół. Podróżując są chwile, gdy potwornie tęsknię za wszystkimi. Wtedy kontakt z normalnym światem jest bardzo kojący.
O! Chacko się odezwał. Jak zwykle bardzo zdawkowo, kilka krótkich tajemniczych zdań o swoich kolejnych przygodach. Był Tybet, Nepal i… Jak to? Są Indie? Przecież nie planował odwiedzin w domu. Ciekawe, co zmieniło jego plany? Życie jest pełne niespodzianek. Otóż Chacko jest w Delhi i jutro dotrze do… Kerali! Zaprasza nas do siebie na kolację ze swoją rodziną!
Ale macie zbiegi okoliczności z tym Chacko a moze i nie Fajnie