Podróż koleją transsyberyjską
Moskwa – Irkuck
Pociąg rusza ze stacji Jaroslavskij Vokzal. Przed nami 87 godzin, a więc trzy i pół dnia podróży zanim dotrzemy do Irkucka. Wydaje się jak wieczność i może właśnie z powodu takiego nastawienia w rzeczywistości cała trasa mija naprawdę szybko. Jest czas na sen, czytanie, rozmowy o niczym i ceremonialne przyrządzanie najprostszych posiłków, którymi można się dzielić z innymi pasażerami. Ci nasi nie są jednak zbyt chętni do przyłączania do naszych uczt. W ogóle większość trasy w naszym ‘kupe’ spędzamy sami, z jednej strony cieszy nas ta odrobina prywatności, z drugiej trochę brak osławionego towarzystwa skorego do wesołych rozmów i gromkiego śpiewania.
Krajobraz za oknem jest dość monotonny. Łąki, rozległe stepy, brzozowe lasy, od czasu do czasu wieś i rosyjskie drewniane domki z zielonymi lub niebieskimi okiennicami. Raz na kilka godzin pociąg zatrzymuje się w kolejnym wielkim mieście… Rostov Jarosłwski, Ljubym, Perm, Czasy śpiewania chyba minęły bezpowrotnie lub może są rzadkością, której tylko nielicznym uda się doświadczyć. Nasz Ruski Standart, który zakupiliśmy specjalnie na tę okazje, w końcu musimy wypić sami, gdyż żaden z towarzyszy nie daje się namówić nawet na odrobinę. Ponieważ jednak przez dwa dni jesteśmy w przedziale zupełnie sami, więc poprawiamy sobie humory pomarańczowymi drinkami. Pierwszy z towarzyszy podróży jakby z ulgą reaguje na nasze ‘my ploho gavarimy pa ruski’. Mówi, że on i tak nie jest rozmowny i woli popatrzeć za okno. Okazuje się, że mimo braku rozmowy udaje nam się nawiązać całkiem serdeczny kontakt. Częstuje nas pysznymi ciachami ‘Jajolka’, które tak nam posmakowały, że nadaremno szukamy ich jeszcze później w Irkucku i Ułan Ude… my oferujemy owoce, ciasta i oczywiście wódkę, choć ta jak już wspomniałam nie cieszy się powodzeniem… A tyle się naczytaliśmy o imprezach w kolei! A teraz wyjdzie na to, że swoimi propozycjami przyczyniliśmy się tylko do stereotypu Polaka pijaka. Wódkę w końcu wypijamy sami w stakańczykach rosyjskich kolei.
Następni podróżni są zdecydowanie bardziej rozmowni, a i my nabieramy więcej śmiałości w swych poczynaniach rosyjskojęzycznych. To już drugi dzień podróży i jesteśmy w okolicy Krasnojarska. Ci ostatni towarzysze wsiadają całą gromadą liczącą zdecydowanie więcej osób niż jest miejsc w przedziale. A tu proszę, jeszcze jeden! Z torby wynurza się mały słodki pyszczek, próbujący wywęszyć okolicę. Paweł zauważa go pierwszy: ‘Patrz ten koleś ma psa w torbie’. Psiak jest troszkę wystraszony, jednak ciekawość nowego miejsca zwycięża i już po chwili skacze po nas i wita się serdecznie. Okazuje się, że jest zupełnie młodziutki, ma osiem tygodni i jedzie właśnie do swoich nowych opiekunów, dwóch chłopców, którzy mimo późnej pory razem z babcią będą na peronie czekać na nowego domownika. Taki ot prezent od dziadka, który obiecał i obietnicy dotrzymał. ‘A wnuki są w życiu najważniejsze’ powtarza w kółko nasz towarzysz. Zerka przy tym na mnie, Pawła i swojego przyjaciela wraz z nastoletnią córką, po czym zapewnia nas, że o sensie życia dowiemy się czegoś dopiero wtedy, gdy na świat przyjdą nasze wnuki. Dziadek okazuje się być bardzo rozmowny. Zadaje mnóstwo pytań na temat naszego pochodzenia, jak i samej podróży. Nie na wszystkie zdążymy odpowiedzieć… bo pan już płynie z kolejnym monologiem. Patrzy na nas z nieukrywanym zdziwieniem i wciąż powtarza to swoje ‘Ale za czem?’ nie mogąc pojąć, po cóż ktoś miałby jechać tyle kilometrów przez obce kraje. Jego przyjaciel próbuje tłumaczyć, że dzięki podróżom człowiek dowiaduje się wiele na temat innych krajów i kultur.. opowiada mu o różnych miejscach na świecie, które można zobaczyć, górach na które warto wejść. Przysłuchujemy się skupieni na samym języku. Dziadek nie dbający o nic poza wnukami odpowiada krótko, że góry to on ma zupełnie niedaleko swojego Niżneudińska, są też rzeki do których na spływy kajakowe turyści przyjeżdżają z daleka, więc właściwie to ma wszystko czego dusza zapragnie (no i te wnuki!).
Odwraca głowę w zadumie, kiwa nią na prawo i lewo i pyta sam siebie po raz kolejny ‘No za czem? Nie panimaju’. Niczego mu nie tłumaczymy, bo też nie bardzo nam pan dziadek daje dojść do słowa, a i po co, skoro taki szczęśliwy w swojej pięknej krainie. Chwali się nam co chwila psiakiem tuląc go mocno i całując raz po raz. Jego kolega z córką Nastją mają hodowlę tych pięknych czworonogów i widać, że ciężko im się rozstać z pieszczochem. Nastja wraz z ojcem jedzie właśnie do Irkucka złożyć papiery na studia. Już we wrześniu wyprowadzi się z domu, by tam rozpocząć samodzielne studenckie życie. Zamierza studiować prawo.
Przy rozmowie czas leci błyskawicznie, toteż nie oponujemy i trochę pościskani jedziemy skacząc z tematu na temat… przedział poliglotów normalnie… mamy tu rosyjski, ukraiński, angielski, polski i oczywiście niezastąpiony język ciała i gestów. Coś czuję, że za rok będziemy mistrzami w grze kalambury. Nie sposób przy tak wielu tematach przemilczeć sprawy ukraińskiej. Jeśli z ostrożności starałam się nie drążyć tego tematu w Moskwie, to tutaj dziadek sam z siebie dzieli się z nami swoimi spostrzeżeniami. Mówi, że właściwie najlepsza rzecz, jaka mogłaby teraz spotkać Ukraińców, to oczywiście przyłączenie do Federacji Rosyjskiej (no jakżeby inaczej!). Kryzys tam u nich i bieda, z którego sami przecież nie wyjdą. Jeśli zachód pomoże, to tylko Ukrainę zadłuży, przez co uzależni od siebie.. a gdzie Ukrainie do zachodu! (w razie pomocy ze strony Rosji o żadnej zależności nie ma co mówić, rzecz jasna!!! – w środku zaczynam się gotować, ale słucham nie okazując emocji). Krym cieszy się i świętuje, wschód chce tego samego, więc nad czym tu się zastanawiać? (Jakżeż to proste!). Zaczyna opowiadać o nacjonalistach ukraińskich, o których w ich telewizji aż huczy. Ma to być jeszcze dobitniejszym argumentem, że trzeba szukać pomocy u Rosji. Zadaję mu kolejne pytania, prowokujące do myślenia (na Boga!), a Paweł tylko szczypie mnie w udo dyskretnie sugerując zmianę tematu. Z mojej strony kończy się na zadawaniu pytań, bo po pierwsze daleko mi tu do wygłaszania swoich poglądów w tak patowych okolicznościach, po drugie pan i tak nie daje dojść do słowa. No więc rosyjskie media straszą nacjonalistami, a przecież o zasianie strachu najbardziej tu chodzi. Śmierć Saszki Biłego nagłośniono tu w Rosji bardzo… do mnie ten argument zupełnie nie przemawia i czegoś tu chyba nie rozumiem. Dziadek kontynuuje swoją wypowiedź, że Krym jasno się przecież określił. ‘Wszyscy byli głosować. W telewizji pokazywali jak niepełnosprawnych na rękach niesiono do urn wyborczych, by upewnić się, że każdy zabrał głos w tej ważnej sprawie ‘. Tia…
No i my tu sobie gadu gadu, a pociąg zatrzymuje się na kolejnej stacji.
Dziadek znów uspokaja, że już na następnej wysiada i będziemy mogli ułożyć się do snu. Nastja ziewa tuląc ostatni raz psiaka.
Rozmowa schodzi jeszcze na czasy wojenne, których nikt z obecnych nie pamięta, gdyż nas zwyczajnie jeszcze nie było na świecie. Pan dziadek jest raczej z pokolenia naszych rodziców a epitet zawdzięcza rzecz jasna nie tyle swojemu wiekowi, co umiłowaniu bycia dziadkiem. Miło patrzeć na spełnionego człowieka, któremu niczego więcej do szczęścia nie trzeba. Z dumą wymawia kilka słów po polsku i już po chwili odsłania rąbka tajemnicy, że jego żona jest Polką. Jej rodzice zesłani byli na Sybir i nigdy już nie wrócili do kraju. Nastii prababcia też była Polką i właściwie duża część ich znajomych ma pochodzenie polskie. Zapraszają nas oczywiście w swoje strony.
W nocy leżę i myślę o tym wszystkim nie mogąc zasnąć. Wpatruję się za okno na białe, zaśnieżone łąki. W głowie krążą mi opowieści babci, wspomnienia z lat dzieciństwa, które w trudnych nieludzkich wręcz warunkach spędziła na Syberii. Została tam zesłana wraz ze swoją matką i rodzeństwem podczas II wojny światowej. Jeszcze nie raz będę myśleć o jej doświadczeniach w trakcie naszej podróży. Wyobraźnia nie pozwala mi zasnąć… No bo gdyby ten pociąg zatrzymał się nagle tutaj, z dala od wszystkiego i kazano by nam wysiadać, zaczynać tu wszystko od nowa, szukać sposobu na przetrwanie? Tę zaledwie czterodniową trasę pokonywalibyśmy w miesiąc, w bydlęcych wagonach, w brudzie i bez jedzenia. Nie wiedząc, dokąd zmierzamy i jak się to wszystko skończy… Samo wyobrażenie tego sprawia, że przeszywa mnie dreszcz niepokoju. Zerkam na dół na śpiącego spokojnie Pawła i czuję, że mamy ogromne szczęście żyjąc w czasach, w których żyjemy. To niesamowite jak miejsce i czas urodzenia weryfikuje aż tyle w życiu człowieka. Jeśli wydaje nam się, że mamy na cokolwiek wpływ, to z tej perspektywy jest to absurdem.
Babcia jest dla mnie bohaterką. Po prostu niewiarygodne! Sześć lat, sześć mroźnych zim, podczas których temperatura spadała poniżej -30. Śpiąc w ziemiankach, barakach, wagonach bydlęcych, a czasem na dworze… My przygotowani na Syberię mamy w plecakach polary, kurtki puchowe, przeciwwietrzne jak i przeciwdeszczowe, rajtki, grube skarpety i w ogóle wszystko hiper ultra ocieplane. Babcia swoje ostatnie rajstopy sprzedała mamie małej dziewczynki z syberyjskiej wioski, by ta mogła pochować dziecko dostojnie. Większość rzeczy sprzedali dużo wcześniej, gdyż cokolwiek nadawało się do sprzedaży lub zamiany na żywność, było tego warte. I tylko jak przychodziła zima, która w tej części świata trwa jak wieczność, wtedy każda część garderoby jest jak skarb. Idąc w śnieżycy, gdy wiatr mrozi ciało, jedynym sposobem na uniknięcie odmrożeń jest odwracanie ciała idąc w różnym kierunku w stosunku do wiatru. Najpierw chwilę przodem, później bokiem, drugim bokiem… I tak ‘ogrzewa’ zmrożone części ciała, wystawiając te ogrzane na działanie mrozu. Dla mnie jest to niewyobrażalne. Babcia pracowała na kolei. Praca była naprawdę ciężka..
Myślałam już o tym wszystkim wiele razy, po kolejnych rozmowach z babcią, jednak wciąż wszystko to jest dla mnie niepojęte… od pierwszego dnia, gdy jej ojciec został aresztowany i więcej go nie spotkała, po moment, kiedy po kilku latach doczekała się upragnionej chwili powrotu do kraju… Wszystko to, co przeżyła i czego doświadczyła, jest całkowicie niewyobrażalne. Babcia bardzo niepokoi się o nasz wyjazd. Co tu się dziwić… Z pewnością, podobnie jak nasz współtowarzysz pyta sama siebie ‘Ale za czem?’.
Rano pobudka i pakowanie plecaków. Na przedostatniej stacji kupujemy u babuszek na peronie vareniki (czyli ruskie pierogi uproszczone trochę, gdyż nadzienie jest z samych tylko ziemniaków). Jeszcze tylko parę godzin i będziemy na miejscu… Wierzyć się nie chce, że to już prawie Irkuck, a za nami ponad pięć tysięcy kilometrów!
Cztery dni minęły jak z płatka.
bardzo mi się podoba to co piszesz, i o czym rozsądzasz, jabym tylko dodała, że też zawsze cieszyłam się że żyję w już w naszych czasach, bo w mojej rodzinie też jest doświadczenie (rodzinę mojego dziadka wysłano na Sybir, niestety wrócił tylko on) podobne do tego co opisywała twoja babcia. To było do czasu, kiedy rok temu u nas w Kijowie było zamordowano tyle ludzi i nikt nadal nie poniosł kary, a teraz ta wojna, to straszne…. pod Ilowajskiem (to maiteczko na wschodzie Ukrainy) zmarło za kilka godzin prawie 3 tysięcy żołnierzy. Czy można uwierzyć, że tutaj w centrum Europy dzieje się coś takiego
Dziękuję za ciepłe słowa. Masz rację Ira, chciałby się powiedzieć, że te czasy bezpowrotnie minęły, ale tak niestety nie jest