Tereldż
VI
Konie
Następnego ranka przyglądam się zdumiona, jak Todra przygotowuje konie do naszej przejażdżki. Zaoferowałam swoją pomoc, a teraz stoję bezczynnie próbując zlokalizować szczotki do czyszczenia koni lub ogarnąć tę plątaninę sznurków z misternie powiązanymi węzłami, tworzącymi ogłowie, popręg czy zapięcia strzemion.
Nie jestem w stanie nawet pomóc Todrze osiodłać koni, gdyż tutejszy system daleki jest od zachodniego. Siodła też wyglądają zupełnie inaczej. To dwie drewniane deseczki ułożone z dwóch stron końskiego kręgosłupa, obłożone materiałem lub skórą. Jeśli masz szczęście pod pupą znajdzie się jeszcze mała miękka poduszka. Todra wprawnie wiąże sznurki niczym marynarz na żaglówce. Jaka szkoda, ze nie ma tu Kachy, ona zrozumiałaby moje zdumienie. Mistrzostwo świata! Oto jak z niczego można w Mongolii stworzyć wszystko, nawet sprzęt jeździecki. Stoję i gapię się jak ciele w malowane wrota i próbuję się czegoś nauczyć, jednak przyzwyczajona do skórzanych pasków z dziurkami i sprzączką, jestem totalnie bezużyteczna. Każde wiązanie trzyma mocno, a przy tym umożliwia przesuwanie paska w dół i w górę. Genialne. To kolejna rzecz, która uświadamia mi, ile tu pięknej niezależności od wielkiego świata. Im bardziej przyglądam się temu, jak tu wszystko działa, widzę, że ta rodzina odcięta od świata idealnie radzi sobie ze wszystkim sama. Na wszelkie nowoczesne wynalazki mają swoje tradycyjne alternatywne sposoby. Sprawy takie jak czerpanie wody ze studni czy produkowanie własnego prądu są tu codziennością. Czy my ludzie zachodu przetrwalibyśmy choć kilka miesięcy, gdyby nam odcięto prąd, wodę i gaz? Założę się, że w tym pojedynku wypadlibyśmy słabo. To smutne, że zatraciliśmy podstawowe zdolności polegając całkowicie na nowoczesnych zdobyczach techniki. Rodzi się we mnie chęć poznania tego wszystkiego od nowa.. Jakby to było…
Przejażdżka konna jest wspaniała. Jedziemy we czwórkę – Paweł, Chacko, Todra i ja. Chacko pierwszy raz w siodle, Paweł zaledwie drugi, przy czym panowie radzą sobie świetnie. Rano zrobiliśmy sobie małą lekcję przygotowawczą ‘wprowadzenie do jeździectwa’, przerobiliśmy nazewnictwo, podstawy komunikowania się z koniem i takie tam… Uśmialiśmy się przy tym, ale gdy przyszło nam wsiadać wszyscy byliśmy trochę wystraszeni. No w końcu mamy jechać gdzieś w teren na dwugodzinną przejażdżkę, w miejsca których nie znamy, na koniach, o których nie wiemy niczego.
Zdążyłam tylko wypytać Todre o ich imiona i wiek, na tyle pozwalały nam nasze możliwości językowe. Konie mają po 7-8 lat i sprawiają wrażenie pełnych energii. Mam nadzieję, że nie mają jej za dużo i nie poniosą nas gdzieś daleko w góry… Radzę jeszcze szybko Pawłowi i Chacko, co mają robić, gdyby tak się stało i w drogę.
Todra uczy nas komend mongolskich, na które konie reagują nad wyraz posłusznie. Rozlega się gromkie „Czuuu, czuuu…”, bo każdy z nas pilnie stosuje się do rad Todry. Prawie nie muszę używać łydki, a mój rumak już zrywa się do kłusa. Nie spotkałam się wcześniej z tym, by konie reagowały na głos aż tak chętnie i posłusznie. Każdy z nas daje sobie chwile na zapoznanie ze zwierzęciem, spacerując chwilę w pobliżu domu, a już po chwili całą grupą spokojnym stępem ruszamy przed siebie. Malownicze widoki dookoła, góry, skały i małe osiedla jurt tworzą przepiękny krajobraz. Czy można wyobrazić sobie piękniejsze miejsce na przejażdżkę w terenie? Todra pokazuje nam w oddali szkołę, która składa się z kilku drewnianych budynków pomalowanych na wszystkie kolory tęczy. Całość przepięknie wkomponowuje się w górski krajobraz. Mongołowie bardzo dbają o edukację dzieci i o to, by od najmłodszych lat uczęszczały do szkoły. Starsza siostra Ano, dziesięcioletnia …….. uczęszcza do szkoły z internatem w Ułan Bator. W każdy piątek wraca do domu na weekend. Szkoła ta kosztuje rodzinę sporo pieniędzy, jednak jest to jedna z ważniejszych inwestycji każdej mongolskiej rodziny.
Przechodząc koło rzeki koń Chacko zrywa się w jej kierunku, by ugasić pragnienie. Wystraszony Chacko ciągnie chaotycznie wodze wykrzykując ‘Czuuuuu!’, jednak koń zdaje się nie zauważać wysiłków jeźdźca. Nasze konie próbują iść śladem kolegi, jednak uprzedzeni i świadomi ryzyka, szybko reagujemy nie pozwalając im zejść z drogi. Todra daje nam znak, abyśmy podeszli do płytkiego strumienia w pobliżu, by napoić konie; a on tymczasem wraca ratować Chacko z opresji.
Śmiejemy się do rozpuku patrząc jak Chacko steruje zwierzęciem i bez powodzenia kręci się w kółko, rozbryzgując wodę dookoła. Już po chwili wszyscy ruszamy dalej kierując się w stronę pięknego wzgórza. Pytamy Todry, czy możemy na nie podejść, a on jak zwykle wzrusza tylko ramionami z uśmiechem i zgadza się na wszystko. Chwilami wydaje mi się, że nawet gdybym zechciała wspiąć się na koniu na najbardziej stromą skałę w okolicy, Todra zareagowałby podobnie, patrząc tylko z uśmiechem jak stopniowo sama przekonuję się, że to niemożliwe. Mongołowie mają bardzo uległą naturę. Niemalże na wszystko się zgadzają nie stawiając granic i nie sugerując, że TAK byłoby lepiej. Trochę jak wtedy pierwszego dnia, gdy siedzieliśmy ściśnięci jak sardynki w japońskim pick-up’ ie Todry, podczas gdy na pace było tyle miejsca! Śmiał się z nas widząc, jak pakujemy się całą trójką z plecakami na siedzenie obok kierowcy, ale nic nie sugerował. Dał nam samym przekonać się o tym… Kontempluję takie podejście do sprawy w kontekście jazdy konnej i wkrada się niepokój, no bo przecież chłopaki są niemalże pierwszy raz w siodle, a już na pewno po raz pierwszy na otwartej przestrzeni. Szybko jednak przekonuję się, że Todra doskonale wie, co robi i jeśli tylko pojawi się jakikolwiek realny element ryzyka, natychmiast zareaguje nie pozostawiając śladu po swojej uległej bierności.
Zrobi to jednak tylko wtedy, gdy jest to niezbędne. Na przykład, gdy w okolicy pojawia się długowłosy jak, szybko dostajemy instrukcję, by trzymać się drugiej strony drogi i w tym wypadku jest naprawdę stanowczy. Mijamy ostrożnie jaka nie zwracając na siebie uwagi.
Wspinając się pod górę balansujemy ciałami w siodłach pochylając się do przodu, by koniom ułatwić zadanie. Chacko zajęty robieniem zdjęć zapomina, że nie kierując koniem, ten wybierze najkrótszą drogę i tym samym daje się wciągnąć w nisko zwisające gałęzie drzewa. Nie zdążył się biedak uchylić na czas więc leży na zadzie konia i krzyczy spanikowany.
‘Brawo! Utrzymałeś się w siodle. Well done!’ Chacko wciąż jeszcze przestraszony nie docenia komplementu zajęty utwierdzaniem nas w przekonaniu, że jego koń właśnie chciał go zabić. Chacko od samego początku wierzy, że jego Szarp jest niespełna rozumu i jeśli wróci z tej przejażdżki cało, to będzie to cudem. „No co tu udawać, ten koń mnie nie znosi, ja jego również… i przyjaźni tu raczej nie będzie!”
Na wzgórzu roztacza się kolejny piękny widok. Odległe góry i doliny mienią się kolorami w słońcu. Jest pięknie. Czasem zrywa się delikatny wiatr. Słychać stukot kopyt i rżenie koni w odległych domostwach. Chyba witają nas w ten sposób… może nie nas konkretnie, tylko nasze piękne czworonogi. Wyobrażam sobie jakby to było wybrać się w dalszą wyprawę konną, z wałówką i namiotami przed siebie w mongolski step. Jeszcze w Ułan Ude Denis opowiadał nam, że na taką wyprawę bardziej opłaca się zakupienie koni, które można już dostać za 300 dolarów. Poza dwoma końmi dla nas, trzeba by zabrać ze sobą jednego dodatkowego, który niósłby bagaże, no i oczywiście jeszcze jednego z jeźdźcem znającym mongolskie stepy i zwierzęta… Tyle jest w Mongolii wspaniałych miejsc, parków narodowych zupełnie dzikich i odciętych od świata. Wspaniale byłoby kiedyś udać się na taką kilkutygodniową lub kilkumiesięczną wyprawę. Nocować w namiocie lub napotkanych jurtach… gdyby tak udać się konno do społeczności Tsaatan na zachodzie Mongolii i poznać ostatnich hodowców reniferów prowadzących koczowniczy tryb życia i przesiedlających się od pięciu do dziesięciu razy rocznie. To, co czyni ich wyjątkowymi wśród hodowców reniferów to fakt, że nie żywią się oni mięsem swoich podopiecznych, a żyją głównie z ich mleka i jego przetworów. Wierzę, że któregoś dnia przyjdzie nam poznać ich osobiście… Póki co niewygodne siodło daje już znać o sobie. Czy mielibyśmy wystarczająco zacięcia i siły by wysiedzieć w siodłach po kilka godzin dziennie? Legendarna siła i wytrwałość mongolskich koni utwierdza mnie tylko w przekonaniu, że planując podobną wyprawę martwić trzeba się głównie o naszą własną wytrzymałość. Pozwalam temu pomysłowi, jak nasionku zagnieździć się spokojnie, by z czasem wykiełkowało i przypomniało o sobie we właściwym momencie. Tymczasem pora wracać…