Bhagsu, miejsce do którego zmierzamy, oddalone jest od samego Dharamshala o kilkanaście kilometrów. Okolica ta znana jest nie tylko z urokliwych górskich widoków przy masywie Himalajów, swoją popularność zawdzięcza przede wszystkim Jego Świątobliwości. To tutaj mieszka Dalai Lama i tutaj też rezyduje Tybetański Rząd na uchodźctwie. Jednak jego siedziba nie znajduje się w samym Dharamshala, które okazuje się raczej mało interesującym miastem. Trzeba się zapuścić kolejnych kilka kilometrów pod górę, by dotrzeć do miejscowości McLeod Ganj, która rzeczywiście sprawia wrażenie jakby się było w Tybecie.

20140920_143139Rząd przeniósł się tu na czele z obecnym Dalai Lamą XIV w 1959 roku, zaledwie chwilę po nieudanym powstaniu przeciwko Komunistycznej Partii Chin.

Gdy wjeżdżamy do McLeod Ganj ogarnia nas ekscytacja i kręcimy się w siedzeniach niczym małe zniecierpliwione dzieci, wychylając przez okno i zaglądając w każdy zaułek. Wyczekiwana długo chwila jest już w zasięgu ręki. Jak na złość miasteczko jest całkowicie zakorkowane, a ulice pełne pojazdów i pieszych sprawiają wrażenie, jakby ruch zupełnie ustał. Wzdłuż ulic małe sklepiki z tybetańskimi pamiątkami, ściany ręcznie malowanych mandali, gongi, srebrna ciężka biżuteria. Przeważają okrągłe i masywne kształty. 

20140920_141841-001
Tuż przy ulicy starsza kobieta w długiej szarej spódnicy sprzedaje momo, czyli tybetańskie pierożki nadziewane warzywami. Są kawiarnie, restauracje, sklepy i wszędzie przechadzają się ludzie, rzeka ludzi… Nic dziwnego, w końcu jest to miejsce pielgrzymek, do którego przybywają ludzie z całego świata. Z jednej z ulic wyłaniają się młynki modlitewne i złocisty dach świątyni. Taksówkarz wskazuje w jej kierunku i mówi, że po dziesięciu minutach spaceru w tym kierunku, na końcu tej ulicy, dotrzemy do świątyni Tsuglag Khang, przy której znajduje się też dom samego Dalai Lamy. Nie przebywa tam jednak zbyt często, gdyż mimo swego wieku wciąż podróżuje i naucza na całym świecie. Mamy szczęście, gdyż za dwa tygodnie będzie akurat u siebie i zaplanowane są trzydniowe nauki mnicha szerzącego miłość i współodczuwanie. Mam nadzieję, że uda nam się wyrwać z kursu choć na jeden dzień.

20140920_141451-001
Gdy po kilkunastu minutach wyjeżdżamy z zatłoczonego miasteczka, jasne i przejrzyste niebo pokrywa już ciężka, szara chmura. Pogoda, jak to w górach, zmienia się z minuty na minutę. Kilka zakrętów i jesteśmy na miejscu. Bhagsu jest tuż, tuż i do McLeod można stąd spokojnie dojść pieszo. Cieszę się na możliwość regularnych odwiedzin Małej Lhasy podczas kursu, miedzy zajęciami. W Bhagsu jest jakby odrobinę spokojniej, choć miejsce też popularne wśród podróżników i turystów. Z jakiegoś powodu świetnie czują się tu Izraelczycy, którzy tłumnie przyjeżdżają oddawać się przyjemnemu ‘nicnierobieniu’. Słuchają muzyki, przesiadują w lokalnych barach, palą jointy i odreagowują okropne lata spędzone w armii. Trzyletnia służba wojskowa jest w Izraelu przymusowa zarówno dla mężczyzn, jak i kobiet. Doświadczenie to jest tak traumatyczne, że wielu Izraelczyków po wyjściu z armii wyjeżdża do Indii, by tu odreagować ciężkie przeżycia i traumy. Nikt do końca nie wie, dlaczego akurat Bhagsu czy Daramkot, ale doprawdy mamy tu mały Izrael. Nawet menu oferuje izraelskie przysmaki. Tempo życia w Bhagsu zdecydowanie się uspokaja.

Wysiadamy u podnóża góry w miejscu, gdzie kończy się droga. Dalej już pójdziemy pieszo. Po dwóch dniach podróży strome podejście z plecakiem nie robi już na mnie wrażenia. Wciąż mamy szanse zdążyć na ostatnią medytację, więc mimo deszczu skaczę po schodach jak sarenka, z nadzieją na szybkie spotkanie z grupą i chwile wewnętrznego wyciszenia.
Wita nas Jayo ze swoim szerokim białym uśmiechem. To on od dwóch dni służył nam radą i wsparciem w znalezieniu alternatywy na wydostanie się z Delhi. On też pomógł załatwić nocleg w Chandigarth. ‘A więc to jest nasza pechowa grupa z odwołanego lotu’. Zerkamy na siebie nawzajem. Tak, to zaledwie jedna doba, a my po tej przeprawie czujemy się, jakbyśmy się znali od dawna. Pewnie nie raz będziemy tu dla siebie podporą.

Jayo zaprasza na wieczorną medytację, którą dla nas poprowadzi.
Ośrodek znajduje się w starym ‘obśrupanym’ budynku. Na klatce schodowej porzucone graty: jest stara lodówka, jakieś dywany i deski, wszędzie kurz i trochę tak, jakby nikt nie dbał o to miejsce od dawna. Pokój mam duży i jasny, jednak i on wydaje się zapomniany przez resztę świata. Może to chłód i wilgoć robią takie wrażenie. Budynek to nie wszystko. Próbuję pocieszać się myślą, że przecież luksus i komfort nie zawsze idą w parze z jakością! Prostota i minimalizm pozwolą mi skupić uwagę na tym, co naprawdę ważne. IMG_5410
Okolica jest wymarzona. Z okna widok na całą dolinę, w oddali widać też zabudowania w McLeod Ganj. Wdycham orzeźwiające górskie powietrze i nie czekając ani chwili, wybieram się na krótki spacer do pobliskiego wodospadu, gdzie kąpią się lokalni mieszkańcy. 


Nieopodal poznaję pasterkę, która w towarzystwie swoich kóz siedzi na jednym ze wzgórz i robi na drutach. Nuci sobie pod nosem hinduskie mantry. Podchodzę niepewnie, na co ona zaprasza mnie nieśmiałym gestem ręki. Siadam przy niej i przez chwilę podziwiam robótki. Mimo jej słabej znajomości angielskiego oraz mojej całkowitej nieznajomości hinduskiego, udaje mi się zamówić u niej ciepłe wełniane skarpetki. Za cztery dni będą gotowe. Umawiamy się w małej górskiej herbaciarni…

20140918_135652

20140918_143442

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

*
*
Website

*