Gobi
VIII
‘Mini city’
Tego dnia jedziemy do następnego Lodowego Wąwozu – Dungene.
Krajobraz jest bardzo podobny do wczorajszego, czyli skaliste zbocza, a po środku zmrożona rzeka, zasypana resztkami śniegu. Idziemy na spacer wzdłuż doliny, stąpając ostrożnie i upewniając się, że pokrywa lodowa jest wciąż gruba i dobrze zmrożona. Baggy przewodzi, opowiadając o złości gór i o tym, jak potrafią się mścić.
Nagle dostrzega górskie kozice. Całe stado dzikich zwierząt ruszyło na nasz widok w przeciwnym kierunku. U szczytu skalistej góry zatrzymały się jeszcze i przez chwilę patrzyły z zaciekawieniem w naszym kierunku.
Ruszamy dalej, docierając do wielkiego kopca z usypanych kamieni.
To kolejne święte miejsce ozdobione wstążkami, kośćmi i pieniędzmi w celu uproszenia łask złych duchów gór. Mijamy też stado koni, które pasie sie na wolności i swobodnie przemieszcza. Niesamowity widok tak posrodku stepu, gdy dookoła nic tylko wolna przestrzeń. Aż chciałoby się wierzyć, że to dzikie zwierzęta. Jednak Mongołowie mają swoje zwierzeta na baczeniu i zaganiaja je we właściwym kierunku, jeśli te oddalą się za bardzo, a raz na kilka dni zaganiają je spowrotem w pobliże swoich jurt.
Jest i stado wielbłądów!
Tego dnia trasa jest dość krótka, więc niedługo jesteśmy już w małym miasteczku. Buggy na wszystko, co jest małe, mówi ‘mini’, więc to miejsce dostaje przydomek ‘Mini city’. Przekonuje nas, że warto zatrzymać się tu na kolejną noc, podładować baterie w aparacie fotograficznym, dokupić wody i zrobić ostatnie zakupy przed dalszą podróżą.
Nazwa miasta Bayndalay, jak mówi Batgerel, znaczy po mongolsku ‘big water money’ (ocean pieniędzy?). I rzeczywiście miejsce znacznie różni się od biednych osadek, zarówno pod względem zabudowy, jak i zachowania tutejszych mieszkańców. Są betonowe budynki, sklepy, szkoła, przedszkole.. Jest boisko i rozlegle puste przestrzenie. A dookoła na obrzeżach miasta – sypialnia, czyli osiedla jurt oddzielone drewnianymi płotami.
Noc spędzamy u właścicielki sklepu, wystrojonej Mongołki, która z telefonem przy uchu, wciąż się gdzieś śpieszy. Znajduje chwilkę na to, by poczęstować nas cukierkami z kryształowej misy i nie zamieniając ani słowa, znika za drzwiami jurty. A ta wygląda zupełnie inaczej niż wszystkie, które widzieliśmy do tej pory. Na centralnym miejscu – oczywiście telewizor, ustawiony na długiej meblościance, ustrojonej porcelanowymi bibelotami. Jest buddyjski ołtarzyk z wizerunkami Zielonej Tary, zawsze gotowej pomóc każdej kobiecie.
O tej bogini dowiedzieliśmy się czegoś jeszcze w Ulan Ude w Ivolginskim Dacanie. Jest współczująca i żadna prośba złożona w jej kierunku, nie zostanie odrzucona, szczególnie jeśli dotyczy kobiecego zdrowia. A kolory w jurcie też bardzo kobiece. Sprzedawczyni mieszka tu ze swoją nastoletnią córką, więc wszędzie różowe dodatki.
Wieczór mija nam na oglądaniu telewizji z Buggim – kanałów jest chyba ze sto, a przed jurtą wielka antena satelitarna. Na Discovery leci akurat program o japońskich koliberkach, po nim niedźwiedzie polarne. Udaje nam się złapać jakieś wiadomości i już się cieszymy, że dowiemy się czegoś więcej o sytuacji na Ukrainie. Jednak słyszymy tylko końcówkę wypowiedzi Putina, z której nic nie rozumiemy. Od wyjazdu z Ułan Bator nie mamy dostępu do żadnych informacji. Buggy nic nie wie na ten temat. Troszkę mu opowiadam rysując mapę na dywanie. Mongołowie spośród swoich dwóch wielkich i silnych sąsiadów przychylni są Rosji, za to Chińczyków nie znoszą. Daje się to odczuć przy różnego rodzaju komentarzach. Gdy zapytałam, dlaczego drzwi jurty ustawione są na południe, poznany Mongoł, odpowiedział, że dlatego, że po otwarciu drzwi jurty śmieci i pomyje wyrzuca się w stronę południową, a więc do Chin. Śmieje się przy tym wesoło ze swojego żartu.
Właścicielka wraca późno. Okazuje się, że spać będziemy wszyscy razem. Atmosfera jest dziwna, gdyż kobieta nie zwraca na nas zbytnio uwagi, nie nawiązuje kontaktu… Buggy śpi w samochodzie, a my przy dźwiękach z odbiornika telewizyjnego tuż nad głowami próbujemy zasnąć. Zastanawiam się, gdzie właściwie jest jej córka, przecież jest już prawie północ, a dziewczyna ma może trzynaście lat. Pawłowi udaje się zasnąć dość szybko, ja nieskutecznie próbuję wyłączyć trajkoczący umysł, nie słyszeć rozmowy telefonicznej naszej gospodyni, która nie wiedzieć czemu rozmawia na głośnomówiącym. Po chwili spryskuje się perfumami, których zapach unosi się w całej jurcie. Słyszę pukanie do drzwi. W pomieszczeniu jest ciemno, więc nic nie widać, ale słyszę głos i nie jest to głos dziewczęcy. Myślałam, że to córka wraca do domu. Głos mężczyzny jest dość podenerwowany. Witają się i słyszę, jak siadają tuż obok mnie na materacu. Zaczyna się dość głośna rozmowa, która z czasem przeradza się w kłótnię. A ja, zbita z pantałyku, nie mam pojęcia, co tu się właściwie dzieje. Przewracam się z boku na bok. Rozmowa toczy się dalej i nikomu nie przeszkadzają goście, którzy mimo wszystko zapłacili za ten nocleg! Uhgrrr!
Rodzi się we mnie złość na cała tę sytuację. Może obudzić Buggiego? Koleś brzmi dość agresywnie, w ogóle mongolski język sam w sobie brzmi ostro, ale ta rozmowa przybiera prawdziwie barbarzyński ton. A może to znów noc i wszystko tylko w mojej głowie. Może nic złego się nie dzieje… Wychodzę podenerwowana poza jurtę i zapalam papierosa. Zastanawiam się, czy budzić Buggiego. W końcu jednak orzeźwiona nocnym powietrzem i naładowana energią pełni księżyca wracam do jurty, a po kilku minutach ich ciągłej rozmowy siadam i stanowczo proszę o ciszę. Zdaję sobie sprawę, że kobieta ani słowa nie mówi po angielsku, ale próbuję mimo tego. ‘Can you be quiet please, I want to sleep!!!’ Kobieta mówi coś po mongolsku, po czym kładą się do łóżka. Nie wierzę.. Zadziałało. Szeptają jeszcze chwilkę cichutko, a dalej to już nie wiem, bo udaje mi się schować w objęciach morfeusza. Rano budzę się jednak niewyspana i rozdrażniona całą tą sytuacją. Chcąc jak najszybciej stąd uciec, zawijamy się zaraz po śniadaniu, robimy zakupy omijając sklep naszej gospodyni szerokim łukiem, po czym ruszamy w kolejne bezdroża i stepy ciągnące się aż po horyzont.