Pierwsze chwile w Pekinie są pełne ekscytacji, ale też odrobinę niepokojące. Z Gosią, u której się zatrzymamy, umówiliśmy się przy stacji metra Dongsishitiao niedaleko jej domu. Mamy parę godzin, by się ogarnąć i trochę rozeznać. Próba wybrania pieniędzy z bankomatu zabiera dużo więcej czasu niż przywykliśmy. Okazuje się, że tylko niektóre z banków akceptują zachodnie karty, a to przede wszystkim Bank of China i ICBC. Kosztuje nas to chwilę paniki, że nasze karty zostały zablokowane! Na szczęście podążając za radami obsługi banków, w końcu udaje się rozgryźć zagadkę, a przede wszystkim zaopatrzyć w niezbędne yuany.
Po spotkaniu z Gosią, nazywaną tu w Chinach Małgo, obie szczebioczemy i wypowiadamy więcej słów w ciągu minuty, niż normalny człowiek jest w stanie zmieścić. Jedna przez drugą opowiadamy sobie wszystko, trochę tak, jakbyśmy się za chwilę miały znów rozstać.
Małgo mieszka w dość nowej dzielnicy Pekinu Sunlin, można tu spotkać sporo białych, jest dość nowocześnie. Są restauracje, kawiarnie i puby w zachodnim stylu. Wszystko to jednak przeplata się z egzotyką azjatyckiego kraju. Mijają nas rikszarze proponujący podwózkę. Życie toczy się na ulicy i z wielkimi oczami patrzę na Chińczyków siedzących przy mini stoliczkach zasysających długi makaron z pomocą pałeczek lub obgryzających ze smakiem kostki kurczaka. Zastanawiam się, czy jedzenie w tych przydrożnych knajpach byłoby dla mnie niebezpieczne, ale podświadomie czuję, że już niedługo właśnie tak będę chciała się tu stołować. Gosia mówi, że spokojnie jada w takich miejscach, jednak żyje już tutaj pięć lat i trochę ciężko radzić, jak nasze żołądki zareagują.
Kupujemy owoce u młodego chłopaka z jego przyczepki. Mmmm… Wszystko wygląda pysznie! Dociera do mnie, jak długo już nie jedliśmy owoców! Coś czuję, że pod względem jedzonka, polubię te Chiny. Wszędzie dokoła tyle warzyw i owoców!
Już po chwili jedziemy windą do domu Gosi i tu na dzień dobry ciekawostka. Mieszkanie usytuowane jest na ‘naszym’ piętrze piątym, jednak w windzie oznaczone jest ono cyfrą 8. Chodzi o to, że czwórka to w Chinach liczba pechowa, gdyż jest ona podobna do chińskiego słowa ‘śmierć’. W związku z tym nikt nie chciałby mieszkać na piętrze o tym numerze i takiego w ogóle tam nie ma. O oznaczeniu piętra numer 3 jakoś zupełnie zapomniano, a lokalne pierwsze to nasz parter. Tym sposobem Gosia wyładowała na ósmym! Analizuję przez chwilę tę pokrętną logikę… ‘Ale przecież to nieprawda! Nie mieszkasz na ósmym piętrze, więc w rzeczywistości i tak nie może ono być tym ósmym szczęśliwym…’ próbuję to sobie jakoś poukładać w głowie..
Chińczycy naprawdę lubią tę swoją ułudę. Komunistyczne pozostałości , czy po prostu zabawna anegdotka? Jak coś nie pasuje, wystarczy to przemianować i po krzyku. A jaka jest rzeczywistość – kto by się tym przejmował! Przypomina mi to trochę to, co Zbigniew Domino pisał w swojej książce o komunach rolniczych za czasów rządów przewodniczącego Mao, kiedy zawyżało się liczby zbiorów, by zadowolić przywódców stawiających nierealne poprzeczki. Niestety polityka ta doprowadziła do strasznego głodu, a gdy ktoś chciał być w tej kwestii uczciwy, czekała go sroga kara za przeciwstawianie się państwu.
Zacytuję fragment jego książki ‘Kraina Smoka’: „W tym czasie do nieprawdopodobnych rozmiarów urosła praktyka opowiadania sobie bajkowych fantazji i dawania im wiary. Wieśniacy przenosili uprawy z kilkunastu poletek na jedno, żeby zademonstrować przedstawicielom partii, jak wspaniałe osiągnęli plony. Podobne ‘potiomkinowskie pole’ pokazywano łatwowiernym – albo ślepym – specjalistom od spraw rolnictwa, dziennikarzom, wizytatorom z innych regionów kraju i obcokrajowcom. Rośliny przeważnie po kilku dniach zwiędły z powodu przesadzenia nie w porę i gęstości sadzenia, ale wizytujący o tym nie wiedzieli albo nie chcieli wiedzieć. Duża część społeczeństwa zaakceptowała ten obłąkany świat. Panowało „samooszukiwanie się i nabieranie innych”. Wielu ludzi ,w tym specjaliści od rolnictwa i przywódcy partyjni, mówiło, że sami widzieli takie cuda. Łatwiej było zignorować rzeczywistość i po prostu ślepo wierzyć Mao. Zatrzymać się, myśleć, wykazywać ostrożność – to znaczyło kłopoty.”
Historia z windą to oczywiście bardziej niewinny przykład tej dziwacznej praktyki. Jednak nie sposób nie zastanowić się nad tym… Zabawna anegdotka to czy raczej część pozostałości komunistycznych zwyczajów?