Gobi
XV
Nomadzi
Jagai śpiewa pod nosem mongolskie piosenki, a my ukołysani wielbłądzim krokiem suniemy powoli przed siebie. Robi się trochę sennie. Gdyby mój wielbłąd miał te garby trochę twardsze, mogłabym się oprzeć i uciąć sobie drzemkę. Jednak nie ma w nich wystarczająco tłuszczu (ani też wody!),więc klapnęły mu, bidulkowi, na bok. Latem podtuczy się trochę i na zimę zapas tłuszczu sprawi, że znów będą sterczeć dumnie. Jagai ma 70 wielbłądów i 400 kóz i owiec. To głównie hodowlą zajmuje się jego rodzina. Przed zimą sprzedają część na mięso, wiosną golą zwierzęta na futro i tak pory roku wyznaczają poszczególne rytuały.
Jak wiele mongolskich rodzin, również ta, latem przenosi się do tymczasowej jurty. Jagai i jego rodzina w połowie maja przeprowadzają się na drugą stronę wydmy.Podczas przeprowadzek zmuszeni są do każdorazowego składania i rozkładania swych płóciennych domów. Robią to jednak z wielką wprawą- dwóch mężczyzn jest w stanie postawić jurtę w ciągu dwóch godzin. Bardzo ułatwia to ich nomadzki tryb życia. A powodów do przemieszczania jest wiele, najczęściej chodzi o nowe pastwiska i pożywienie dla zwierząt. Jednak w przypadku tej rodziny chodzi też o turystykę. Latem na czas około trzech miesięcy rozkładają z drugiej strony wydmy więcej jurt, tworząc swego rodzaju kemping dla podróżnych. Ludzie chętniej przyjeżdżają tam, gdyż jest bliżej.
Nie da się ukryć, że Jagai i jego rodzina przyciągają podróżnych jak magnes. Od wyjazdu z Dalanzadgad zaledwie raz spotkaliśmy innych turystów. Za to tutaj jest jak na zlocie miłośników bezkresnego stepu. Wieczorem jurta wypełniona jest po brzegi. Jedni rozmawiają, inni grają w karty. Bardzo popularna jest tu karciana gra mas czy też hudzyr, przypominająca trochę nasze makao. Rozmawiam z przewodnikiem jednej z wycieczek, który wyjaśnia mi poszczególne symbole w jurcie. Wreszcie dowiaduję się, o co chodzi z tym progiem! Okazuje się, że powodem, dla którego nie można nadepnąć na próg jurty jest fakt, że w jurta symbolizuje głowę, a próg gardło. Nadepnięcie na niego oznacza ze zamiary gościa. W czasach Dżingis Chana natychmiast uśmiercano niegodziwca. Jedynym momentem, kiedy wolno nadepnąć na próg, jest śmierć członka rodziny. Podczas wynoszenia ciała za jurtę, każdy członek rodziny celowo następuje na próg na znak pożegnania oraz na szczęście dla zmarłego.
Jagai przynosi butlę z wódką z wielbłądziego mleka. Smakuje trochę jak bimber i intensywnie pachnie zwierzęciem. Proces destylacji polega na odparowaniu wody z ukwaszonego mleka. Podobnie przyrządza się kumys z mleka końskiego, jednak kumys nie jest aż tak wykwintnym napojem. Gdy każdy spróbował już przysmaku, Jagai zaczyna mościć każdemu posłanie na ziemi, przygotowując materace i filcowe maty. Śpimy upchani w tej jurcie jak śledzie w 11 osób. Nam z Pawłem, szczęściarzom, przypada wersalka. Łóżko, jak zwykle, jest na Pawła przykrótkie, więc z toreb i plecaków układamy u wezgłowia poduszkę. Konstrukcja zdaje egzamin i obydwoje śpimy tej nocy jak dzieci.
A noc jest przepiękna. Rozgwieżdżone niebo, w tle słychać pobekiwanie kóz i wielbłądzi płacz, który jest bardzo przejmujący. Dźwięk ten jest dla nas zupełnie nowy.
Następnego ranka chcemy wyruszyć wcześnie. Mamy przed sobą 200 kilometrów do następnego przystanku w pobliżu Płonących Klifów. Przy śniadaniu przyglądam się, jak mężczyzna przy piecyku ostrzy wielki nóż. Pewna dziewczyna mówi, że Jagai zabije dziś jednego ze swoich wielbłądów. Tym bardziej chciałabym jak najszybciej stąd zmykać. Wołałabym nie być świadkiem tej sytuacji, choć muszę przyznać, że mimo ilości mięsa, jaką zjadają Mongołowie, los zwierząt w tym kraju nie martwi mnie aż tak bardzo. Szczególnie w porównaniu z tym, co dzieje się na zachodzie. Tu zwierzęta żyją prawie na wolności. Nie ma tu klatek, ogrodzeń… Przechadzają się więc całymi stadami, czasem bardzo oddalając od domostwa właściciela, który wciąż ma je na oku. Gdy zmierzają w nieodpowiednim kierunku, zagania je, jadąc za nimi motorem. Niektóre wracają na noc, inne czasem po kilka tygodni wędrują sobie wolno.
A moment ich śmierci? Zapytałam jednego z Mongołów, który jadł z nami śniadanie, czy jest jakiś rytuał lub ceremonia związana z zabiciem zwierzęcia. Wydaje się, że w Mongolii symbolika i rytuały są obecne we wszystkim.
– Ceremonia? O nie.. Nie w tym wypadku. Cała uwaga skupiona jest na tym, by zrobić to szybko i niepostrzeżenie, by zwierzę jak najmniej cierpiało…