O rowerach w Chinach wspominałam już kilkakrotnie, bo zwiedzanie miast na dwóch kółkach to dla nas najlepszy sposób, by zapoznać się z okolicą, odczuć atmosferę i dotrzeć do większej ilości miejsc w krótkim czasie. Wszystko to jednak nie sprawdza się w Szanghaju. Z jakiegoś powodu to właśnie tutaj kolejne ulice oznaczone są zakazem wjazdu dla rowerzystów. Nie ma też tylu ścieżek rowerowych, co na przykład w Pekinie. Raz po raz musimy zostawiać rowery z dala od celu, by dalej już iść pieszo. Nie polecamy!
Na przykład Bund, czyli promenada przy rzece Huangpu wydawałaby się miejscem idealnym na przejażdżkę, gdyż ciągnie się przez kilka kilometrów, no, ale przepisy to przepisy. Szczególnie w Chinach. Gdy tylko zbliżamy się do deptaka, natychmiast macha do nas straż miejska wskazując najbliższe miejsce, gdzie można zapiąć rower. Przechadzając się wzdłuż rzeki, zdumieni przyglądamy się jej przeciwnemu brzegowi. Pudong, czyli nowe miasto, jest niczym podróż w czasie. Budynki o bardzo dziwacznych i futurystycznych kształtach – ich ilość i ogrom naprawdę nas zaskoczył. Są kule, kwiaty, ‘latające spodki’ na dachach wieżowców. Najciekawsze jest to, że cała dzielnica Pudong została wybudowana w stylu miast zachodnich w ciągu kilkudziesięciu lat, więc drapacze chmur wyrosły tu błyskawicznie zmieniając bezpowrotnie krajobraz i stając się cecha charakterystyczną Sznaghaju. Po ‘naszej’, czyli zachodniej stronie rzeki, mieszczą się zdecydowanie starsze, kolonialne budynki. Niektóre z nich zwiedzamy też wewnątrz, podziwiając mozaiki i piękne, zdobione kopuły.
W Peace Hotel wjeżdżamy windą na najwyższe piętro, by z restauracji na dachu przyjrzeć się miastu.
Aby zobaczyć typowo kolonialną architekturę, wybieramy się do Francuskiej Koncesji. To właśnie tutaj Chińczycy przyjeżdżają na drogie zakupy. W lokalnych butikach można kupić ubrania włoskich projektantów. Są też klimatyczne kawiarnie, jednak ich styl i charakter za bardzo nie przypominają tych odwiedzanych we Francji. Architektura w stylu europejskim oraz korony platanów posadzonych wzdłuż dróg tworzą zielone aleje, które sprawiają, że rzeczywiście czujemy się tu trochę jak w Europie.
Sam Pudong odwiedzamy nocą. Wysokie budynki strefy ekonomicznej miasta rozświetlają niebo całą gamą kolorów.
Wieża Perły Wschodu połyskuje na przemian wszystkimi kolorami tęczy. Na jednym z budynków wyświetlane są reklamy i napisy. Aleja nad rzeką jest prawie pusta. Szybko dowiadujemy się dlaczego. Po godzinie 23 nie można już stąd wrócić metrem, kolejka w tunelu pod rzeką też już nie kursuje, więc pozostaje wzięcie taksówki. Postanawiamy jeszcze trochę pozwiedzać i spacerujemy chodnikami zbudowanymi nad jezdniami i skrzyżowaniami. Ciekawe rozwiązanie. Piesi poruszają się jakby nad miastem niezależnie od ruchu ulicznego, czy sygnalizacji świetlnej.
Następnego dnia chcąc pooddychać świeżym powietrzem (wiem.. mówiąc o Szanghaju, jednym z największych miast świata, brzmi to jak eufemizm!) zmierzamy do Parku Ludowego. To główny park w mieście, ale prawdę mówiąc po tych, jakie widzieliśmy w Pekinie, zupełnie nie robi na nas wrażenia. Ponad koronami drzew – potężne wieżowce i nieustannie słychać dźwięk ulicy. Żadnego śpiewania czy tańczenia i tylko w parkowej siłowni kilka osób ćwiczy ratując honor chińskiego parku.
Odwiedzamy też Stare Miasto. Miasteczko częściowo zbudowane na wodzie wygląda uroczo.
Jest jednak bardzo zatłoczone i nastawione na sprzedaż pamiątek. Zewsząd nagabywania: zegarki, chińskie tradycyjne suknie, biżuteria, herbata… Wszyscy usilnie namawiają, by wejść do sklepiku i ‘tylko popatrzyć’. Krótki spacer i szybko zmierzamy do Świątyni Bóstw Opiekuńczych Miasta (Chenghuang Miao).
Słynne ogrody Yu Yuan są niestety zamknięte.
Ale zapomniałabym w tym wszystkim o jeszcze jednej atrakcji – superszybkim pociągu Maglev, którym mieliśmy okazję się przejechać. Pociąg porusza się na poduszce magnetycznej i rozwija prędkość do 430 km/h. W ciągu 7 minut pokonaliśmy 30 km z miasta na lotnisko.
—————————————————————————————————————
Godne uwagi…
Jeśli chodzi o jedzenie to warte polecenia jest Yang’s Dumplings. Kierujemy się w to miejsce za namową Trip Advisor i rzeczywiście wybór jest genialny.
Trip Advisor nie wspomniał jednak, że serwowane tam najlepsze pierogi w Szanghaju, dostępne są tylko z nadzieniem mięsnym.
To kolejny moment po Pekińskiej Kaczce, gdy decydujemy się na danie z mięsem. I… Natychmiast zamawiamy dokładkę! Wygląda na to, że przewartościowuje się nasze niejedzenie mięsa i prawdę mówiąc, miło jest nie być niewolnikiem swoich zasad i spróbować tego czy owego, jeśli jest lokalną specjalnością i jest na to ochota. Choć ta na szczęście nie pojawia się często.
W Szanghaju najwspanialsze mamy śniadania! W uliczce przy naszym hostelu każdego ranka rozkładają się sprzedawcy handlujący praktycznie wszystkim… Telefony, kabelki, warzywa, ryby, żółwie, zabytkowe zegary z kukułka… – Co się komu podoba! Naszym celem było zawsze jedno stoisko, szczególnie o poranku! Sprzedawano tu chrupiące bułki z nadzieniem z warzyw i makaronu ryżowego. Tutaj łamiemy zakaz Małgo, aby nigdy w Chinach nie jeść dwa razy w tym samym miejscu (w końcu taki tu wybór!). Ktokolwiek budzi się pierwszy, Paweł czy ja, biegnie na to lokalne targowisko i już po chwili zapach przysmaku roznosi się po pokoju. Nie trzeba chyba dodawać, że bułki kosztują grosze, tzn. yuany!
Hostel Old West Gate International Youth Hostel – mieszkaliśmy w nim podczas całego pobytu w Szanghaju i było naprawdę miło. Pokoje czyste, całkiem duże i jasne. Wspaniały taras, a na parterze wygodne kanapy, bilard i sporo miejsca, jeśli ktoś ma czas na leniuchowanie 😉 Jest też pralka, wypożyczalnia rowerów, choć z tym w Szanghaju lepiej uważać (patrz wyżej). Obsługa hotelu mogłaby być bardziej pomocna. Pani w recepcji zajęta czytaniem książki sprawiała wrażenie, jakby się jej przeszkadzało, ilekroć przychodziliśmy z pytaniami. Rozwieszone plakaty informujące o pomocy hostelu przy zakupie biletu na pociąg czy samolot, okazały się być tylko legendą. Nie uzyskaliśmy żadnej pomocy i było z tym trochę biegania. Poza tym wszystko było w porządku.