Luang Namtha
III
Plemię Akha
Jeszcze zanim otwieram oczy, czuję zapach… kawy?! Tutaj, w dżungli?? Paweł podaje mi bambusowy kubeczek parującego napoju.
I to ma być surwiwal, żenada, nie surwiwal!
Dobra, nie ważne.. sięgam po kubek bez mrugnięcia okiem. Pyyycha…
Ale to instant z torebki, 3 w 1.
Nieważne. Mmm….
Czyżby pierwsze oznaki tęsknoty za cywilizacją? Niezdrowe paskudztwo jeszcze kilka miesięcy temu wydałoby mi się absolutną profanacją kawy, a tutaj co!? Wdycham jej zapach i delektuję się każdym łykiem, sącząc powolutku, by ta chwila trwała, trwała, trwała… Przy ognisku narada, wszyscy przysuwają się jak najbliżej ognia i dyskutują o czymś zawzięcie. Mnie może to nie dotyczyć. Wystarczy mi natura dookoła i.. kawa oczywiście.
Wygląda na to, że nocne odwiedziny pozostaną niezbadaną tajemnicą. Młodziutki przewodnik Sup podejrzewa, że mogło to być stadko jeleni… Mówi, że nie jest pewien. Jego towarzysz zapewnia nas, że były to po prostu dzikie świnie, których w lesie jest całe mnóstwo. Po drodze pokazuje nam ślady zwierząt.
Sup ‘uszczęśliwia’ nas muzyką ze swojej komórki. Nie ma jak MP3 w dżungli!!! Rewelacja. Przez chwilę traktujemy tę niebywałą okoliczność jako swoisty folklor i staramy się nie irytować, gdy ustrojstwo brzęczy na cały regulator. Widząc jednak, że kolega nie zamierza odpuścić, uświadamiamy go, jaki może być cel wizyty w dżungli. Na Boga! Człowieku! Daj posłuchać śpiewu ptaków i odgłosów przyrody. Zaskoczony brakiem poklasku wyłącza brzęczące paskudztwo. Jak widać, bywają przewodnicy i Przewodnicy. Z utęsknieniem wspominamy Batgerela, Moonson’a…, a także Niszu i Coromte.
No, ale nie ma co marudzić i trzeba się cieszyć tym, co jest.
Taką dżunglę widzimy po raz pierwszy w życiu! Tutejsze drzewa mają setki lat. Wszystko pozarastane mchem. Powywracane konary, liany wiją się i oplatają zmurszałe pnie. Wyrwane korzenie tworzą szczeliny i nory, w których z pewnością zwierzyna znajduje schronienie nocą lub podczas złej pogody. Pachnie tu niczym w palmiarni w londyńskich ogrodach Kew Gardens. Powietrze jest wilgotne i rześkie. Roślinność miejscami tak gęsta, że trudno się przez nią przedrzeć, co znajduje wyraz w licznych nacięciach na skórze.
Po godzinie marszu docieramy do wodospadu. Nie czekamy ani chwili, zdejmujemy ciężkie buciory i wskakujemy do wody, by schłodzić stopy.
Słońce wychyla się zza konarów, promienie ogrzewają nas po porannej kąpieli.
Po jakimś czasie las przerzedza się i docieramy do wioski Pułan, w której mieszkają członkowie plemienia Akha.
Już przy pierwszej chacie wokół nas gromadzą się dzieci, nieśmiało próbując nawiązać kontakt. Przybijamy piątki i wymieniamy uśmiechy.
Dzieci pokrzykują ’ hello!’. Cześć mieszkańców spogląda z oddali , bojąc się podejść.
Plemię Akha jest jedną z najbiedniejszych społeczności regionu. Przykro patrzeć na podziurawione i brudne ubrania dzieci, spodnie podwieszone na szelkach zrobionych ze sznurka i wpijających się w szyje. Niektóre dzieci biegają w samych tylko koszulkach, a i te są kompletnie zniszczone. Oczywiście nie widać, by stanowiło to dla kogokolwiek problem. Chyba tylko nasze przyzwyczajenia unieszczęśliwiają nas samych oczekiwaniami pewnych standardów. Dzieci biegają beztrosko popiskując, ślizgają się na piasku lub chlapią wodą ze studni.
Przyglądamy się starym chatom. Niektóre z nich zaopatrzone są w panele solarne, co w tych okolicznościach wygląda dość osobliwie. Sup mówi, że to główne źródło prądu w wiosce, które dotarło tu wraz z programami pomocy z zachodu.
Mijamy wąskie domki na palach z długą drabinką. Przypominają wyglądem kurniki. W tych drewnianych chatkach nocują podobno młodzieńcy.
Okazuje się, że kiedy chłopiec z plemienia Akha kończy 14-sty rok życia, wyprowadza się od rodziców i otrzymuje taką właśnie sypialnię. Za dnia wraca do rodzinnego domu i pomaga przy obejściu, nocą jednak zostaje sam w swej klaustrofobicznej kurzej chatce. I tak do czasu, aż znajdzie sobie żonę. Po ślubie, chata zostaje spalona podczas rytualnej ceremonii, a państwo młodzi przeprowadzają się do rodziny młodego i od tej pory mieszkają już wszyscy razem. O potomstwo przyjdzie im się starać z dala od wioski, daleko w lesie. W rodzinnym domu nie ma mowy o prywatności, zresztą małżonka sypia oddzielnie w wyznaczonym dla niej malutkim pomieszczeniu. Jednym z wielu tabu plemienia Akha są narodziny bliźniaków. To osobliwe nieszczęście rodzinne jest ukrywane przed światem. Bliźniaki zabija się zaraz po porodzie, a ich rodzice zostają odseparowani w lesie na trzy miesiące. Aby wrócić do wsi, ich rodzina będzie musiała poświecić bawoła i złożyć go w ofierze podczas szamańskiej ceremonii.
Przysiadam na ganku wraz z pewną młodą kobietą i jej trójką dzieci. Porozumiewamy się za pomocą gestów. Kobieta ma rozpiętą bluzkę. Niemowlę podchodzi na czworakach do matki, samo znajduje pierś i ssie mleko. Zerkając na mnie, chowa się w bezpiecznych ramionach mamy. Kobieta przygląda mi się z zaciekawieniem, dotyka mojej dłoni i ogląda pierścionki, uśmiechając się ciepło. Zupełnie nie wydaje się skrępowana swoją nagością. Jest absolutnie naturalna. Dzieciątko naśladując mamę, odważnie dotyka mojej dłoni, po czym zawstydzone swoją rękę, wtulając się w pierś mamy. Śmiejemy się serdecznie.
Wracając do reszty grupy, oczekującej posiłku w jednym z domów, myślę o kontrowersjach zachodniego świata związanych z karmieniem piersią w miejscach publicznych. Przypominają mi się opowieści o tym, że chcąc nakarmić dziecko, kobiety bywają upominane lub odsyłane do toalety. Nawet w takich miejscach jak przychodnia. Czy naprawdę ta najbardziej naturalna czynność musi powodować tyle konfliktów. Jedni się wzruszają, inni wstydzą, a jeszcze inni są zażenowani. Aż się wierzyć nie chce, słuchając dyskusji na ten temat. Problem prawdopodobnie tkwi w tym, że niektórzy widzą w karmieniu nie to, czym ono rzeczywiście jest. Weźmy na przykład oburzenie wywołane karmieniem w restauracji… Przecież maluch nie wybiera sobie momentu, w którym staje się głodny, a restauracja wydaje się idealnym ku temu miejscem. Ja po wejściu do lokalu pachnącego jedzeniem, też natychmiast robię się głodna i nikt nie każe mi jeść w toalecie. Zgadzam się z opiniami o zachowaniu dyskrecji oraz przysłonieniu piersi, jeśli to możliwe. Jednak ciężko mi zrozumieć lawinę złości i jadu, skierowaną na karmiące mamy przez nowoczesne społeczeństwo.. a przynajmniej jego część. W ogóle lepiej żeby w miejscach publicznych nie było dzieci. Krzyczą, przeszkadzają, wciąż czegoś chcą… Gdyby tak dało się to ich dorastanie przyśpieszyć. Dzieci instant. Takie w proszku, zalewasz, pieni się dzieciak troszkę i po chwili jest już nastolatkiem, a najlepiej to po studiach, odchowany i na swoim! O!
Laotańskie dzieci są przy swoich mamach bez przerwy.
Śpią sobie w najlepsze, słodko skulone w chuście, przepasanej przez ramię matki, gdy ta sprzedaje na targowisku, pracuje w polu, krząta się koło domu, gotuje… Po przebudzeniu dziecko przygląda się spokojnie temu, co dzieje się dookoła. Przyzwyczajone okresem ciąży do odgłosów bijącego serca i ciepła jej ciała, najchętniej przebywa w jej bliskości. Czasem dzieckiem opiekuje się najbliższa rodzina, starsze rodzeństwo lub dziadkowie…
Z zadumy wyrywa mnie Paweł. Podczas obiadu opowiadam mu o poznanej rodzinie.
Dziękujemy gospodarzowi i ruszamy dalej.
Wychodzimy z wioski i wędrujemy sobie dalej przez łąki i pola. Na jednym ze wzgórz zauważamy fragment wyciętego lasu. Sup ze smutkiem opowiada o zmorze kauczuku. Mimo, iż jesteśmy w parku narodowym, rząd nawet tutaj godzi się na wycinkę lasów. W ich miejsce sadzone są drzewa kauczukowe. Gdy przychodzi do jego sprzedaży, Chiny płacą niewiele (3000 kipów czyli ok. 1 zł za kg!). Rodziny, które zawierzyły obietnicom i poświęciły się hodowli kauczuku, zamiast obiecanego bogactwa popadają w coraz większą nędzę. Godzą się na sprzedaż kauczuku do Chin za bardzo niską cenę , gdyż nie ma szans na inny rynek zbytu.
Bardzo nadwyrężony ekosystem regionu to już zupełnie inna historia, która nie wydaje się kogokolwiek interesować…
Po smutnej opowieści Sup wraca do śpiewania swej romantycznej ballady, którą przygotowuje na jutrzejsze wesele. Mówi , że są dwie rzeczy, które chce robić w życiu – spacerować po dżungli i śpiewać…