Z początkiem Nowego Roku 2014 składamy wypowiedzenia w pracy. Mój szef mówi, że w obliczu takiego planu nawet nie zamierza mnie zatrzymywać. Wstawia się całkowicie za moja prośba o roczny bezpłatny urlop, jednak góra się na to nie zgadza. Pawłowi też nie udaje się załatwić dłuższego urlopu. Założenie jest takie, że zawsze możemy wrócić. Hmm.. Może to i lepiej. Przecież właśnie o to chodzi, żeby całkowicie pozbyć się zależności i mieć otwarte opcje. No i czy my w ogóle wrócimy do Londynu??
Ostatni miesiąc przed wyprawą już sam w sobie jest kalejdoskopem wrażeń, przygód i niespodzianek. Pakowanie przeplatane z wizytami w ambasadach i spotkaniami ze znajomymi, pożegnalnymi imprezami.. każdy dzień wypełniony jest po brzegi, gdyż zdecydowaliśmy się pracować do końca serwując sobie tym samym bardzo zwariowane tempo. Stopniowo odhaczamy kolejne podpunkty z listy rzeczy do zrobienia. A lista tylko się wydłuża. Refleksja nad ilością przedmiotów, które zgromadziliśmy podczas kilku lat, nie ma końca. Ile z tych rzeczy naprawdę potrzebujemy??? Chcąc zmniejszyć dobytek do minimum dzielnie zaczynam wyprzedawać kolejne rzeczy na necie oraz planuje wyprzedaż na jednym z okolicznych car-boot sale. Paweł sceptycznie przygląda się tej mojej aktywności i sama już zaczynam wątpić w sens tego przedsięwzięcia. Ile tak naprawdę zarobisz, czy jest sens wkładać w to tyle energii a przede wszystkim czasu, którego mamy coraz mniej? Stopniowo moje aukcje zyskują coraz większe zainteresowanie i z zadowoleniem stwierdzam, ze było warto. Sama już nie wiem, co cieszy mnie bardziej, kasa czy przestrzeń którą odzyskujemy. Każdy kolejny przedmiot, który znika, powoduje uczucie lekkości. Właściwie to już nie mogę się doczekać chwili, gdy dobytek ograniczony do minimum, zostawimy pod opieka przyjaciół i pozostanie już tylko plecak, nic więcej.
Ostateczna ilość niezbędnych gratów zajmuje powierzchnię vana. Wciąż nie możemy uwierzyć, że aż tyle mamy przedmiotów, których trudno nam się pozbyć. Z ulgą pakujemy je do kartonów. Zastanawiam się, czy po powrocie będziemy otwierać je z radością ciesząc się na nowo każdym ukochanym przedmiotem… czy może właśnie odwrotnie?
W chwilach, gdy waham się, czy podróż jest tym, czego rzeczywiście chcę, gdy umysł podrzuca wątpliwości i znaki zapytania, nasłuchuję spokojnie, co mówi moje ciało, a tam coraz większa lekkość i ulga, która utwierdza mnie w przekonaniu, że ten kierunek jest właściwy. Każdy zbędny przedmiot, który jeszcze niedawno wydawał się tak potrzebny, jest jak balast, który obciąża i uniemożliwia ruszenie przed siebie ot tak, już zaraz… To smutne, że człowiek sam ogranicza się do tego stopnia, że nie jest w stanie zwyczajnie wsiąść do pociągu i wyjechać, zrobić to, na co w danym momencie ma ochotę, tak z dnia na dzień. Skąd u mnie ta potrzeba wolności i przemieszczania? Jakaś część mnie chciałaby tak właśnie żyć i móc zawsze robić to, czego w danym momencie pragnie dusza. Wydaje się to takie naturalne.
To zaskakujące jak związani jesteśmy ze swoim aktualnym życiem. Jak wiele spraw trzeba załatwić, zamknąć, rozwiązać… zaledwie siedem lat wcześniej przyjechałam do Londynu z jedna tylko walizka i zupełnie jeszcze z tym miejscem nie związana. A teraz tyle tego wszystkiego..
Śmiejemy się z Pawłem, ze odejście z pracy i rezygnacja ze wszystkiego, co zachodni świat nam oferuje, to trochę jak wyjście z systemu. A system nie chce nas tak łatwo wypuścić.. pojawiają się kolejne zależności i wszystko jest o wiele trudniejsze, niż nam się wcześniej wydawało. Gdy decyzja o wyjeździe zapada nasz londyński świat niemalże rozwija czerwony dywan u naszych stóp, oferując jeszcze to i tamto.. czy na pewno chcemy z tego zrezygnować? Zarówno u mnie jak i u Pawła w pracy pojawiają się w tym czasie nowe oferty i możliwości rozwoju czy podwyżki.. Paweł dostaje u siebie nagrodę w postaci wyjazdu na Islandię (niestety planowanego właśnie na marzec, gdy nas już tu nie będzie). Przekorna rzeczywistość!
Zamykamy kolejne rozdziały, zależności puszczają jedna po drugiej, jak niteczki przecinane przez wielką niewidzialną rękę. Będąc dzieckiem wyobrażałam sobie, że ludzie to takie marionetki na sznurkach, nie mające zbyt wielkiego wpływu na to, co się z nimi dzieje, gdyż na końcu tego sznurka zawsze istnieje ktoś, kto podejmie ostateczną decyzję. Rodzice, szkoła, praca, bóg, wszechświat, prawidłowość, system, w którym żyjemy… zależnie od momentu w życiu. Zawsze coś! Zwykle był tam jednak silny element niemożności i nieposiadania większego wpływu na swoje życie. Tęskniłam za chwilą, w której rzeczy będą mogły dziać się same, niezaplanowane, nieustalone przez żaden narzucony porządek.. Ogarnia mnie wdzięczność, ze tęsknota ta zrodziła się w Pawle i we mnie jednocześnie, przez co wspólnie możemy ruszyć przed siebie.
Jeśli chodzi o plan podroży to wiele kwestii jest otwartych, bo przecież o to właśnie chodzi. Rok wydaje się właściwym czasem, choć wszystko się okaże po drodze. Może przyjdzie nam wrócić wcześniej, a może wystarczy pieniędzy i zapragniemy podróżować dłużej…
Zanim wyruszymy z Londynu spotkanie z przyjaciółmi jest moim najlepszym prezentem urodzinowym. Chcąc spędzić trochę czasu z rodzina i przyjaciółmi w Polsce, podróż zaczynamy od domu. Wspaniale jest tam być, czerpać energię z tych spotkań. Wszystko to jest swego rodzaju bazą przed wyruszeniem w nieznane. Coraz częściej słyszymy, że to, co robimy jest odważne. Miło jest tak o tym pomyśleć, choć zarówno dla mnie jak i Pawła dużo więcej siły i odwagi wymagałoby teraz pozostanie w pracy i kontynuowanie codziennych rutynowych zajęć.
Wraz z uświadomieniem sobie tego czuje jeszcze większa prawidłowość tego, co się przydarza.
‘Kiedy czegoś gorąco pragniesz to cały wszechświat działa potajemnie, by udało Ci się to osiągnąć..‘