Pekin zrobił na nas niezłe wrażenie. Jest zadbany, czysty… i dużo bardziej nowoczesny, niż nam się wydawało. Wielkie kilkupasmowe drogi, wszędzie ścieżki rowerowe i dużo, dużo zieleni. Jest też oczywiście potężne zanieczyszczenie powietrza, a więc ani skrawka niebieskiego nieba i wszystko jakby za mgłą. Podobno zimą nawiewa tu pył i kurz z pustyni Gobi i przez co w powietrzu unosi się wtedy zawiesina. Latem jest to po prostu smog.
Przywozimy tu jednak z Pawłem długo wyczekiwany deszcz i po potężnej wieczornej ulewie powietrze robi się rześkie.
Już następnego dnia wypożyczamy rowery (30 yuany za dzień) i zwiedzamy miasto pędząc od parku do parku i dzwoniąc dzwonkami na całego. Bez tego łatwo tu o wypadek. Szybko nauczyłam się sygnalizować, że nadjeżdżam, w szczególności zbliżając się do drogi podporządkowanej, trzeba głośno dzwonić, gdyż inni rowerzyści i rikszarze włączający się do ruchu zupełnie nie patrzą i jadą prosto na ciebie zakładając, że ustąpisz i zjedziesz z drogi. Na początku przepuszczałam wszystkich, jednak szybko taka jazda okazała się mało skuteczna i biedna Małgo czekała tylko na nas na kolejnych skrzyżowaniach. Z czasem jednak nauczyliśmy się trąbić i z zacięciem na twarzy sygnalizować, że nikogo nie puszczamy tu przodem. Paweł opanował tę umiejętność trochę szybciej, ja początkowo chowałam się za jego plecami, jednak z czasem załapałam o co w tym chodzi. I wiecie co? …. To działa! Na dzwonek reagują wszyscy i od razu zwalniają. Trochę jak w Indiach klaksony są tu podstawowym sposobem komunikacji na drodze. Jednak trzeba jeszcze pamiętać, że samochody mogą skręcać w prawo na czerwonym świetle. Niestety zapominają o jednym drobnym szczególe – bezpieczeństwie innych. Poza tym kierowcy wyjeżdżający na główną z prawej strony ZAWSZE roszczą sobie pierwszeństwo. Pozostaje więc pełne skupienie i już po chwili wpadasz w uliczny wir, jadąc jak w transie lub grze komputerowej. Z czasem rowerowa przejażdżka zaczyna sprawiać ogromną frajdę. A szczególnie wspólne wypady rowerowe z Małgo, która uczy wszystkich Chińczyków kodeksu drogowego! Początkowo słysząc, jak mówi po chińsku, myśleliśmy z Pawłem, że Gocha kłóci się ze wszystkimi, z czasem jednak przyzwyczajamy się do tego podniesionego głosu i okazuje się, że wszyscy Chińczycy tak właśnie mówią. Biorąc pod uwagę, że w chińskim są cztery rodzaje tonów, bez podniesienia głosu chyba ciężko byłoby je wszystkie oddać.
Gocha i jej interakcje uliczne to bezcenne wspomnienie. Co chwila krzyczy coś do kolejnego motocyklisty czy rikszarza, obrywa im się bez przerwy… To wyjeżdżają na czerwonym świetle, to zatrzymują się nagle na środku drogi, powodując zagrożenie. No jakby nie było dziewczyna ma rację! Tylko, że tak ‘nie u siebie’??? Z niepokojem patrzę na twarze Chińczyków czekając, aż się któryś wkurzy i odszczeka, ale oni tylko uśmiechają się serdecznie. Jak to taka mała-biała, w ich własnym kraju opieprza ich po chińsku. Gosia wywołuje więc wśród Chińczyków uśmiech na twarzach i duże zainteresowanie. Wszyscy ją wprost uwielbiają… i stosują się do cennych wskazówek, puszczając nas przodem!
Podejrzewam, że jeśli ich sposób jazdy ulegnie kiedyś zmianie, to podziękowania należą się właśnie Gosi. Jeszcze kilka lat i będzie efekt. W końcu kropla drąży skałę nie siłą, lecz ciągłym kapaniem… No Goś, jeszcze jakieś naście milionów Pekińczyków i doczekasz się pomnika :)