Wędrówka z Kalaw nad jezioro Inle
II

Syn Księżyca

Przyszedł na świat w wiosce o nazwie Tejapen plemienia Pa Oh. Nie trudno domyślić się genezy nazwy, która w dosłownym tłumaczeniu znaczy ‘Swędzące Drzewo’. Otarcie o skórę jego liśćmi powoduje nieznośne swędzenie, trwające nawet do siedmiu dni. Niegdyś w Tejapen stało to właśnie wielkie drzewo, a może jest tam nawet do dzisiaj…
Jego matka o imieniu Moon nie zdążyła nadać imienia swemu nowonarodzonemu dziecku. Zgodnie z tradycją, członkowie plemienia Pa Oh, podobnie jak większość Azjatów, nie spieszy się z tym rytuałem, a raczej czeka, aż jakieś wydarzenie zasugeruje właściwe imię dla niemowlęcia…

W osiem dni po narodzinach kobieta umarła w pożarze. Babci maleństwa udało się wyrwać je z płomieni i pozostało pod jej opieką. Nazwała go Synem Księżyca – Moonson. Całe dzieciństwo i młodość pozostawał pod opieką babki. Z czasem, gdy to ona zaczęła potrzebować opieki, role odwróciły się i od tej pory to on dba o staruszkę.

Wspięliśmy się właśnie na niewielką górę i idąc dalej przez las, zatrzymujemy się na kilka minut przy drewnianej altanie. Służy mieszkańcom do schronienia się przed spiekotą lub deszczem. Dookoła las sosnowy bardzo przypominający polski krajobraz.IMG_8552Po dwugodzinnym spacerze docieramy do pierwszej wioski plemienia Danu, gdzie zatrzymujemy się na posiłek. Gospodarz na powitanie częstuje nas herbatą, a później też przyrządzonym przez siebie trunkiem, który z dumą nazywa ‘sake’. IMG_8586Na obiad proponuje smażone tofu z soczewicy z ryżem. Jak w każdym domu w Birmie, w głównym pomieszczeniu, w jego centralnym miejscu, znajduje się oczywiście ołtarz. W kraju dominuje buddyzm, który dotarł tu ze Sri Lanki. Moonson radzi, by zawsze przed wejściem do pomieszczenia zdjąć buty i nigdy nie kłaść się stopami w stronę ołtarza. Zmęczeni upałem układamy się jeden obok drugiego na podłodze, by uciąć sobie chwilową drzemkę. Tylko Paweł wędruje wzrokiem po pokoju i już po chwili wynajduje bębny, grzechotki i gongi. Okazuje się, że tutejszy gospodarz również przygotowuje się do listopadowego festiwalu Pełni Księżyca. Odpoczynkowi towarzyszy przyjemny dźwięk instrumentów. Obiad, choć prosty, jest bardzo smaczny. Po posiłku i kolejnych czarkach domowej sake towarzystwo rozwesela się i pozostali mężczyźni chętnie chwytają za instrumenty i przyłączają się do koncertu… Który nie trwa jednak długo.


Gospodarz z nadzieją na zatrzymanie gości, proponuje jeszcze jedną zabawę, tym razem mniej hałaśliwą, ku uciesze swej małżonki. Wyjmuje z tylnej kieszeni procę i ustawia na płocie puszki. 

IMG_8597

IMG_8598

IMG_8595

Zawody wygrywa oczywiście on sam :) 
Mimo wspaniałej gościnności i kolejnych pomysłów gospodarza, czas się pożegnać, gdyż przed nami jeszcze kilka godzin marszu, nim dotrzemy do rodzinnej wioski Moonson’a – Tejapen.
Wychodząc ze wsi odprowadzają nas cieniutkie głosiki dzieci krzyczące za nami ‘bye bye’ i machające do nas malutkimi rączkami.

IMG_8609

IMG_8655Dalej już tylko pola ryżowe, kukurydziane i sezamowe. Moonson prowadzi nas znanymi chyba tylko sobie ścieżkami, często na skróty dróżką przez sam środek pola lub w wysokiej trawie czy błocie. Nasze stopy i łydki całkiem już umorusane skarbami pól i wiosek.
Gdy docieramy do kolejnych pól uprawnych, gdzie obecnie rosną papryczki chilly, Moonson mówi, że dawniej wszystkie te pola służyły do uprawy opium. Gdy jego kultywacja została zakazana, z czasem zaczęły powstawać kolejne plantacje czosnku, imbiru, chilly i wielu innych dobroci…

f14662784

IMG_8689

IMG_9125

IMG_9121

IMG_9133 ‘Opium?’ Ożywia się Scott i pyta z błyskiem w oku. Nikt z nas nie próbował nigdy opium i słowo to brzmi dość egzotycznie nawet tutaj. Choć po zasłyszanych opowieściach o azjatyckich przygodach narkotykowych, brzmi też niepokojąco. Scott nie daje jednak za wygraną, zadając kolejne pytania o to, czy aby na pewno nie można go tu jakoś dostać. W końcu Moonson zdradza, że ewentualne uprawy znajdują się na odległych terenach niekontrolowanych przez rząd. Nazywa je ‘black areas’. Część plemion, takich jak Kaya, Pa Oh, Shan, Laua, Tanyo, nie poddało swoich terenów i nigdy nie dopuściło do objęcia ich przez rząd. Nie tylko nie akceptują władzy nad sobą, ale też nie wpuszczają na swoje terytorium obcych. Posiadają swoje własne wojsko: KLA, SSA, PLA… Moonson mówi, że nawet dla nas pojawienie się w tych rejonach byłoby niebezpieczne, gdyż ich mieszkańcy mogliby nas wziąć za szpiegów lub nie znając naszych zamiarów, ze strachu zareagować atakiem. Duża część tych ludzi nigdy nie widziała białego człowieka, więc trudno przewidzieć, jakie byłyby ich reakcje. Od tych terenów oddziela nas rzeka Ogel (‘Titan’ w języku Pa Oh). ‘Black area’ rozpoczyna się po drugiej stronie. Plemiona żyją tam, posiadając swoje własne systemy społeczne, całkowicie oddani swej tradycji i kulturze. Nie ma szkół ani dostępu do edukacji, niejednokrotnie nie ma też prądu… Jest cotygodniowy dzień handlu w Ticzi Market. Moonson pamięta czasy, gdy przyjeżdżali tam też Birmańczycy, by zakupić tanio towary od ludzi z ‘czarnych regionów’. Jakiś czas temu całkowicie zakazano wstępu ludziom spoza plemion.

Nagle przerywa i zwraca naszą uwagę na pole imbiru. A więc tak wygląda nadziemna część korzenia imbiru. IMG_8674Nie czekając ani chwili, zanurzamy dłonie w ziemi, wdychamy jej zapach i wyjmujemy roślinę wraz z korzeniem, zapamiętując każdy najdrobniejszy szczegół tej czynności. Wspomnienie to, jak przykazał wuj Sam, zabierzemy do naszych krajów i robiąc kiedyś zakupy w supermarkecie, wspomnimy tą niepowtarzalną chwilę! Żarty żartami – wuj Sam to człowiek o wielkiej mądrości, a jego rady wzięłam sobie do serca i aż zdumiewa mnie bogactwo nowych doznań!
Droga, po której akurat idziemy, dostępna jest jedynie dla motorów oraz zaprzęgów bawolich. A do tych czujemy zdecydowany respekt.

IMG_8707

IMG_9116

Nie tyle zaprzęg, co sam bawół, pasący się niedaleko drogi, wzbudza we mnie specyficzny rodzaj lęku. Przebieram nogami szybciej niż wydawało mi się, że potrafię. To chyba na wspomnienie pamiętnej przygody w parku Hell’s Gate w Kenii, gdy z Pawłem na rowerach uciekaliśmy przed stadem bawołów. Kiedyś Wam o tym opowiem…

Tutejsze bawoły wydają się być nami całkiem konkretnie zainteresowane. Podobno nie są groźne, dopóki z jakiegoś powodu nie spodoba im się zapach danej osoby. Dopóki… Biali ponoć pachną dla takiego bawoła specyficznie… A skąd wiedzieć, czy to nie będę właśnie ja?!  Moonson nie chce nam zdradzić, co dzieje się, gdy czyjś zapach nie przypadnie zwierzęciu do gustu. Śmieje się tylko i uspokaja, że nic nam nie grozi.  

IMG_9075

W końcu w oddali zauważamy wioskę Tepeje. Na polach kobiety z plemienia Pa Oh, w kraciastych chustkach, których kolory określają ich stan cywilny. Czerwone i pomarańczowe zarezerwowane są dla mężatek, zielone oraz niebieskie dla panienek. Przechodzimy przez pole, machając do mieszkańców, którzy jednak nieśmiało odwracają głowy i wybuchają śmiechem. Tylko niektórzy reagują odrobinę śmielej i odwzajemniają powitanie. Jakiś mężczyzna w oddali wycina maczetą krzew, przerywa i macha do nas ręką. ‘Ou Hau ni!’ krzyczę zgodnie z wyuczonym powitaniem ludzi Pa Oh, jakiego nauczył mnie Moonson. ‘Hao, hao’ – odpowiada. Okazuje się, że to przyjaciel Moonson’a, z którym znają się od dziecka. Rozmawiają chwilę ze sobą, śmiejąc się serdecznie. Znajomy częstuje nas pomarańczami świeżo zerwanymi z drzewa, po czym żegnamy się i ruszamy w stronę wioski.

W samej wiosce wzbudzamy już konkretne zainteresowanie. Całe rodziny odrywają się od swych codziennych zajęć i przyglądają się nam z zaciekawieniem. IMG_8723-001 Co śmielsze dzieci odwzajemniają gest machającej ręki, reszta tylko patrzy. Chyba rzeczywiście nie często przydarza im się spotkać kogoś spoza kraju.

f14518912Ratanowo -bambusowe domy przy zachodzącym słońcu wyglądają jak z bajki. Kukurydza suszy się na płótnach przed domami. Docieramy do domu kuzynki matki Moonson’a. Wchodzimy po schodkach z bambusa do małej izby, która podzielona jest na trzy części: kuchenną, sypialną i stołową. Kobieta nie opuszcza swego bezpiecznego kuchennego kącika. Wita się z nami nieśmiało i całą uwagę skupia na tym, by niczego nam nie brakowało. Pytamy, czy to tu dziś będziemy nocować, na co Moonson wzrusza ramionami i uśmiecha się, i mówi, że jeszcze nie wie. ‘Może tu, a może uda mi się znaleźć Wam coś większego’. Zapewniamy, że nie potrzebujemy dużo i mały kawałek podłogi jest wystarczający. Dzieci z okolicznych domów stoją na podwórku i przyglądają się nam przez otwarte drzwi. ‘No, ale teraz chodźmy. Chcę zabrać Was w pewne miejsce, później wrócimy tu na kolację.’ Moonson zabiera nas w odwiedziny do swego przyjaciela, spotkanego wcześniej w polu, który częstuje nas swoim wyrobem ‘sake’ oraz innymi wspaniałościami. Z czasem przyłącza się też jego siostra oraz jeszcze kilku przyjaciół. Wszyscy bez przerwy wpatrują się w nas jak w obrazek. Jeden mężczyzna trzyma się zdecydowanie z boku, więc gestem ręki zapraszam go do kręgu. Odmawia i śmiejąc się odwraca wzrok. Moonson tłumaczy mi, że Wing (tak ma na imię) nigdy wcześniej nie widział białych i chyba potrzebuje czasu. Jednak po kilku kubeczkach sake przysuwa się odważniej do przodu i już po chwili poczęstowany papierosem, przysiada się do Pawła. 

IMG_8754

IMG_8756Po kolacji u ciotki Moonson’a, wracamy na noc do domu przyjaciela, gdzie w pokoju na piętrze mościmy sobie posłania na podłodze. Wykończeni zasypiamy natychmiast, a sny tej nocy mamy wyjątkowo kolorowe…