Kong Lo
I
Thakhek. W drodze do Kong Lo
W miejscowości Thakhek, tuż przy granicy z Tajlandią, przy wielkim rondzie, gdzie krzyżują się dwie główne drogi , znajduje się pewien bardzo istotny poranny market. I bynajmniej nie chodzi o jego walory handlowe. Otóż po długim i wnikliwym dochodzeniu udaje nam się w końcu ustalić, że to właśnie stamtąd odjeżdża poranny autobus do Ban Na Hin, skąd już tylko rzut kamieniem do celu, a więc do słynnej jaskini Kong Lo.
Informacji tej ludność lokalna strzeże jak złota! Na dworcu autobusowym mówią, że do Kong Lo można się dostać jedynie busem dla VIP’ów, bądź też jechać tam z przesiadką w Vieng Kham (co owszem podobno jest możliwe, jednak nie znamy szczegółów). Upieramy się, że musi być jakieś bardziej bezpośrednie i przede wszystkim tańsze połączenie. W końcu tutejsi mieszkańcy też muszą się jakoś przemieszczać.
Ostatecznie lituje się nad nami właściciel kolejnej agencji turystycznej, który widzi, że interesu na nas nie zrobi… ‘Odjeżdża każdego ranka o 7.30 z okolic targowiska, ale wymęczycie się – jazda w podskokach bez amortyzacji, wiatr we włosach i dużo kurzu.’
Ahoj przygodo!
Rano okazuje się, że zamiast songtau, podstawiono autobus, rozklekotany i o słabych hamulcach, ale jednak autobus.
Więcej w nim towaru niż pasażerów, ale jest.
Odjeżdża o 7.30am i uwaga – dojeżdża do Ban Na Hin (lub też Na Hin, jak nazywają miasteczko miejscowi). Warto przygotować się, że odległość 140 km pokonuje się w cztery godziny, choć biorąc pod uwagę stan tutejszych dróg i autobusów, jest to całkiem dobry czas.
Autobus wypakowany po brzegi kartonami, przesyłkami i towarem, który będziemy po drodze rozwozić do odległych wiosek – kierowca, kilku pasażerów i my. Przed nami na siedzeniu leży chłopiec – wyszedł ze szpitala i cały w opatrunkach wraca wraz z ojcem do domu. Biedak ledwie jest w stanie iść o własnych siłach. Autobus przy każdym zjeździe z górki zwalnia do 10-20 km/h. Hamulcom w ogóle nie można ufać i chwilami mam wrażenie, że stoczymy się z kolejnej górki. Na podziurawionych i zakurzonych drogach podobnie, toczymy się bardzo wolno.
W Na Hin okazuje się, że do Kong Lo jeszcze ponad godzina drogi. Songtau jeździ tam trzy razy dziennie.
Udaje nam się zdążyć na ostatni o 12.30 i w końcu do celu docieramy na 14.
Da się? A pewnie że się da!
Wielu podróżnych decyduje się na tak zwany ‘The Loop’, a więc motocyklową lub rowerową trasę o długości ponad 200 km, która prowadząc przez okoliczne wioski, dociera do popularnej jaskini. Odwiedza się w jej trakcie przepiękne miejsca, przy tym jaskinie i wodospady. Trasa, choć intensywna i ciężka z racji kurzu i częstych robót drogowych, podobno jest bardzo interesująca i warta przebycia. Dla nas niestety za późno, może następnym razem… Choć trzeba przyznać, że opowieści o ‘The Loop’ narobiły mi ochoty na motocyklową przygodę w Laosie… kto wie.. może jeszcze się przydarzy gdzieś w okolicach Pakse.
Po dotarciu do Kong Lo znajdujemy przytulne lokum, ukryte w głębi wioski w pobliżu rzeki. Enjoy boy to niewielki guesthouse prowadzony przez mieszkającą tu rodzinę. Tuż obok również rodzinna restauracja, z widokiem na rzekę.