Gobi
XIV
Wielbłądy
Jagai proponuje przejażdżkę na wielbłądach. Wiatr się uspokoił i wyszło słońce, tak, jakby pogoda była tłem dla naszych przeżyć. Po kilku godzinach wyczekiwania i tej wielkiej niewiadomej, ogarnia mnie ekscytacja, że dzień tak pięknie się odmienił. Zrobiło się całkiem rodzinnie i świątecznie. Jak Wielkanoc to Wielkanoc. Pierwszy raz widzę tych ludzi na oczy, a jest tak serdecznie. Mongołowie mają coś takiego w swojej naturze, co sprawia, że chce się z nimi spędzać czas. Oglądam zdjęcia rozwieszone na małej meblościance z prawej strony jurty. Jagai z dumą pokazuje nam swoich trzech synów. Jego żona częstuje bułeczkami przypominającymi w smaku nasze pączki, tylko trochę od nich twardszymi. W misce są też kostki cukru, którymi się je naprzemian przegryza. Jeszcze chwila gry w karty, uczymy się mongolskiej gry hudzyr, po czym ruszamy na przejażdżkę.
Wielbłądy to przedziwne zwierzaki. Ani ja, ani Paweł, nigdy wcześniej na nich nie siedzieliśmy, więc jest trochę paniki i śmiechu. Ja wskakuję pierwsza. Koleżka siedzi potulnie na ziemi i cierpliwie czeka, aż się na niego wtoczę.
Wstaje prostując najpierw tylne nogi, więc prawie przelatuję nad jego głową. Trzymam się mocno siodła, a po chwili jestem już całkiem wysoko. Co za dziwaczny stwór z fryzurą jak czeski metal! I te garby.. co to właściwie jest! Skądś mi to przyszło, że w garbach jest woda, która na pustyni dla wielbłąda niezbędna. Batgerel uśmiał się na całego, gdy go pierwszy raz o to spytałam. Opowiedział to chyba wszystkim i z czasem historia staje się jego popisowym numerem. W garbach jest po prostu tłuszcz, który pomaga przetrwać srogą zimę. ‘Katoszik! Dość tego naśmiewania’. Kiedyś coś zasłyszałam, łyknęłam i teraz proszę – cała Mongolia się śmieje! Aaa.. niech będzie, skoro wszystkim to tak bardzo poprawia humor
Idziemy wśród krzewów. Właściwie to “pustynny las” składający się z karłowatych, choć liczących po kilkadziesiąt lat drzew, słynnych saksaułów, wyrastających wprost z piasku. Korzenie i gałęzie są bardzo suche i świetnie nadają się do palenia w piecu.
Kilka kilometrów od jurty dostrzegam wśród krzewów szkielet zwierzęcia. Pytam Jagaia, czy to wielbłąd. Opowiada, że był to jeden z jego wielbłądów, który został zabity przez wilka. Na stepie zdarza się często, że wilk lub lis zaatakuje konia lub wielbłąda.
Zostawia się wtedy ciało w miejscu nieszczęścia, by natura sama się nim zaopiekowała. Dlatego też wszędzie dookoła sporo jest kości i czaszek różnych zwierząt. Mongołowie nie ingerują w prawa rządzące naturą. Dawniej podobnie robiono z ciałem człowieka po jego śmierci. Nie istniał obrzęd pochówku i ciało zanosiło się w jakieś znane, lecz odlegle miejsce, by zostało zjedzone przez dzikie zwierzęta. Wciąż jeszcze się to zdarza, jednak bardzo rzadko. Wraz z pojawieniem się w Mongolii komunizmu, na początku XX w., wiele tradycyjnych zwyczajów związanych z szamanizmem zostało zabronionych lub wypartych przez te zachodnie. Zresztą już buddyzm, który na dobre zadomowił się w Mongolii w XVI w. bardzo je zmienił, jednak były to zmiany nieznaczne, gdyż kultury te zespoliły się ze sobą, wzajemnie się przenikając.
Spacerujemy jeszcze trochę. Wielbłądy kołyszą nas swoim bujającym krokiem i czuję, że chyba zaraz zasnę. Tylko te siodła takie niewygodne…
Siostra nic się nie martw. Ja po dziś dzień myślałem że wielbłądy właśnie w garbach przechowują wodę Dzięki za info 😉
Bo to sie wydaje całkiem logiczne! Jak tu tłuszcz pić na pustyni.. dzieki Przemas 😉 od razu mi lepiej. cha cha!