Wielki Mur jest zdecydowanie czymś, czego nie można przeskoczyć. Dosłownie i w przenośni. Ma 2400 kilometrów długości i jest największą budowlą wzniesioną kiedykolwiek przez człowieka. Z góry wiadomo, że będzie masa turystów i nagabywaczy, namawiających na kupno tego i owego, ale będąc w okolicy, odwiedzić trzeba!
I szczerze mówiąc, po kilku dniach spędzonych w głośnej i zatłoczonej stolicy, wypad za miasto okazuje się być przyjemną odskocznią. Dookoła zieleń, wzgórza i mnóstwo przestrzeni, a mur wije się w nieskończoność. My wybraliśmy się na troszkę mniej uczęszczaną jego część – do Mutianyu – jakieś 70 kilometrów na północny wschód od Pekinu.
Dojazd jest trochę kłopotliwy, bo najpierw autobus, później jeszcze taksówka, ale gdy już znajdujemy się na miejscu i rozglądamy dookoła, widok odpłaca z nawiązką.
Przeraża mnie trochę fakt, ilu ludzi musiało ponieść śmierć podczas jego budowy. Pewien poeta chiński powiedział, że mur wznosi się tak wysoko, bo zbudowany jest na kościach żołnierzy. Jeśli dodać do tego tych, którzy zginęli z powodu licznych wypadków oraz za sprawą bezlitosnych władców, robi się dość nieprzyjemnie… Podobno pierwszy cesarz Chin Qin Shi Huangdi, który po zjednoczeniu królestwa rozpoczął budowę muru, był bardzo bezwzględny w osiągnięciu zamierzonego celu i ochrony przed barbarzyńcami.
Był osobą przesądną, a pewien wróżbita powiedział mu, iż budowa muru nie zostanie skończona, jeśli nie spocznie pod nim 10000 trupów. Cesarz znalazł rozwiązanie, nakazał znaleźć człowieka o nazwisku Wan (co oznaczało ‘dziesięć tysięcy’) i żywcem go zamurować. Miał jeszcze inne niemożliwie szalone pomysły i im dłużej o nim czytam, tym bardziej mnie ta postać fascynuje… Dużo na jego temat pisze Zbigniew Domino w ‘Krainie Smoka’. Na pocieszenie doczytuję w przewodniku, że fragment muru, na którym się znajdujemy, został zbudowany dużo później, bo po 550 roku n. e. Oczywiście, od tego czasu był wielokrotnie odrestaurowywany.
Paweł tymczasem zastanawia się, jakim cudem wciągano po stromych zboczach wielkie i ciężkie kamienie. Nic dziwnego, że budowano go przez naście stuleci.
Mur ma szerokość kilku metrów, gdyż podobno miał pomieść sześć koni idących w rzędzie.
Patrzę na nierówne stopnie i strome podejścia i zastanawiam się, jakim cudem konie przemierzały wielokilometrowe odległości na murze, szczególnie w okolicach wieżyczek. Zapewne musiał on wyglądać kiedyś zupełnie inaczej. Postanawiamy dotrzeć do starej, zniszczonej części muru, by zobaczyć, jak w rzeczywistości go konstruowano. Równo podcięte, oszlifowane kamienie jakoś nas nie przekonują.
Po około dwugodzinnym spacerze docieramy do miejsca z tabliczką, która ostrzega, że dalszy spacer jest możliwy, ale tylko na własną odpowiedzialność. No, tutaj mur wygląda, jakby miał tysiące lat… Nierówno ciosane kamole, ukruszone i spadające ze zboczy, wszystko pozarastane zielskiem.
Wracając, urządzamy sobie jogging po murze pokonując te kilka kilometrów biegiem, bo chcemy zdążyć przed zamknięciem saneczkowego zjazdu. Upał jest nie do wytrzymania, ale udaje się! Rozmawiamy chwilę z mężczyzną obsługującym ‘zjeżdżalnię’.
Opowiada nam o tym, jak jego ojciec był kiedyś w Polsce, po czym na migi próbuje pokazać jakąś słynną polską potrawę, którą upodobał sobie w naszym kraju. W końcu okazuje się, że chodzi o naszą polską kiełbasę z ognicha z keczupem, śląska czy zwyczajna… zabawnie jest przypomniec sobie o niej w tych okolicznościach. Legendarne danie, o którym wieść niesie aż do Chin i przekazywana jest z ojca na syna!
Zjazd na tych niby sankach z kółkami po długiej krętej ślizgawce, zapowiada się ciekawie.
Fajne jest to, że samemu dostosowuje się prędkość jazdy.
No dobra… Wiem gdzie hamulec, wiem, jak przyspieszać… Ruszam. Ale radocha! Na początku ostrożnie, a po chwili śmigam szybko na zakrętach… A na dole… uwaga.. witają nas wojownicy!
Wreszcie porządne duże zdjęcia! dzięki za Pawełka, czy nie jest piękny w tym strasznym Wielkim Murze?!
Przeuroczy! Mamy więcej takich perełek, tylko Paweł coś nie lubi jak je zamieszczam. Może przymknie oko 😉